sobota, 15 marca 2014

Epilog

Sześć lat później...

Czerwony od gorąca Nicholas wysiadł z samochodu i ostentacyjnie odpiął ostatni guzik od koszulki tuż przy kołnierzyku. Było okropnie gorąco. Myślał, że mieszkając w Detroit już od pięciu lat przyzwyczaił się do upalnych wakacji, jednak tegorocznego sierpnia temperatury sięgały rekordowych granic. Prawą ręką przeczesał gęste loki, które pomimo upływu czasu nadal zawadiacko wpadały mu w oczy, sprawiając, że wyglądał na młodszego niż w rzeczywistości, jednakże nie przywiązywał do tego większej wagi. Miał bowiem inne ważniejsze sprawy do załatwienia. No właśnie... 
 Kątem oka zerknał na swój ulubiony srebrny zegarek i przeklął siarczyście. W pośpiechu zatrzasnął drzwi od strony kierowcy, po czym pognał wzdłuż szkolnego asfaltowego parkingu w stronę południowego frontu budynku, gdzie znajdowało się boisko, które było celem jego szaleńczej gonitwy. W końcu obiecał, że się pojawi, a niezwykł łamać danego słowa. I wszystko byłoby tak, jak zaplanował, gdyby nie ogromny korek kilka mil przed Detroit, który opóźnił ich powrót z meczu wyjazdowego, o ponad godzinę. Zdołał ledwie dopaść do samochodu na prywatnym strzeżonym parkingu tuż przy klubowym stadionie, a później pozostała już tylko modlitwa, żeby przypadkiem jego niesamowite szczęście nie objawiło się kontrolą drogową. Miał jednak farta, bo udało mu się uniknąć tej przymusowej przyjemności i dotrzeć pod gmach prywatnej szkoły sportowej na Woodrow Lane bez większych przygód, no a przede wszystkim na czas. Bo do rozpoczęcia pierwszego meczu ligi młodzików w sezonie zostało mu niecałe dwie minuty.
 Ostatkami sił wpadł na górną trybunę niedawno otwartego, właśnie z inicjatywy jego oraz innych rodziców uczących się tu dzieci, stadionu. Zdecydowanie opłacało się zająć tą sprawą, bo teraz efekty widoczne były gołym okiem. Nowa, sztuczna murawa zastąpiła starą, tradycyjną, która była nierówna i bardo często chłopcy po meczach wracali z poobijanymi kolanami i łokciami. Dawna, mała, rozsypująca się trybuna grożąca zawaleniem, została zastąpiona nową oraz drobne oświetlenie, pozwalające na rozgrywanie spotkań wczesnym wieczorem zdecydowanie były powodem do dumy każdego z zaangażowanych w renowację stadionu, rodziców. Wspiął się na najwyższy szczyt schodów rozdzielających widownie na część wschodnią i zachodnią, po czym zaczął wzrokiem szukać Seleny. W końcu wypatrzył ją gdzieś w połowie długości drugiego rzędu od płyty boiska i bez zwątpienia ruszył w tamtym kierunku.
- Cześć skarbie. - Odpowiedział resztkami sił opadając na żółte plastikowe krzesełko obok swojej żony. Wreszcie mógł zaczerpnąć świeżego powietrza.
- Ty chyba nigdy nie nauczysz się punktualności.
Selena zdążyła już przyzwyczaić się do okropnego spóźnialstwa Nicka. W przypływie desperacji na ich drugą rocznicę ślubu sprezentowała mu porządny zegarek, jednak i to nie pomogło. Nawet gdy zaczęła rodzić, spóźnił się dobrą godzinę, co dzisiaj ją bawiło, jednakże wtedy, w szpitalu nie było jej do śmiechu.
- Przecież się nie spóźniłem, jeszcze nie zaczęli grać. - Spojrzał w kierunku murawy, gdzie powoli wszyscy organizowali się przed pierwszym gwizdkiem sędziego. - Obiecałem, że będę, więc jestem.
- Miałeś być już jakieś dwie godziny temu...
- To akurat nie zależało już ode mnie. Był wypadek i całą wieczność staliśmy w korku. - Próbował wytłumaczyć się jakoś z powodu swojego spóźnienia. Wiedział, że jej nie przeszkadzało to już po tylu latach małżeństwa, jednak tym razem nie chodziło o nią.
- Twój syn ma daleko w poważaniu paraliże komunikacyjne. - Spojrzała na niego ostro, jednak szybko złagodniała. Nadal nie potrafiła być zła, kiedy tylko przychodziło do kontaktów z Nickiem.
- Przesadzasz, skarbie. Przesadzasz. - Zaśmiał się i odwrócił wzrok w kierunku boiska, słyszcząc gwizdek oznaczający początek spotkania.
- Jeżeli tak uważasz, następnym razem ty go ubierzesz, spakujesz, włożysz do fotelika i opanujesz atak histerii, bo on nigdzie nie pojedzie bez tatusia. - Opowiedziała mu w skrócie przebieg całego popołudnia, kiedy mały odstawił piękny teatrzyk na podjeździe ich domu, zwracając uawgę wszystkich najbliższych sąsiadów. Żałowała z całego serca faktu, że synek charakterek odziedziczył właśnie po niej. 
- Przepraszam. - Wymruczał jej wprost do ucha i objął ją delikatnie w pasie.
- To nie mnie powinieneś. - Już nie była na niego zła, po prostu oparła spokojnie głowę na jego ramieniu, spoglądając przed siebie. Za każdym razem, kiedy wyjeżdżał z drużyną, nieważne na długo czy na krótko, tęskniła za nim równie mocno. Z resztą nie tylko ona. - A z jego upartością będziesz musiał się baaardzo postarać.
- Myślę, że jakoś dam radę. - Zaśmiał się cicho, po czym zaprzestali rozmowę o niczym, przyglądając się swojej pociesze, biegającej po boisku.
 Drobny, filigranowy chłopiec z ogromną łatwością przemieszczał się po całym boisku, walcząc o każdą, nawet beznadziejną piłkę. Był niższy niż większość jego rówieśników i sporo od nich szczuplejszy, jednakże nie miało to żadnego wpływu na jego radzenie sobie podczas gry. Co więcej, według trenera radził sobie nadzwyczaj dobrze, wyróżniał się spośród kolegów z drużyny, z powodu czego, Nick był ogromnie dumny. Jego znak firmowy stanowiły jasnobrązowe, drobniutko skręcone loczki, które niesfornie wpadały mu w oczy, zupełnie jak jego ojcu. Ciężko jednak było stwierdzić do kogo był bardziej podobny. Młody bowiem kształt twarzy i rysy odziedziczył zdecydowanie po Nicku, drobny, lekko zadarty nosek oraz kształt oczu były identyczne, jak te Seleny.
 Wzdrygnęli się delikatnie, kiedy Tobias, bo tak właśnie miał na imię ich sześcioletni pierworodny, wylądował na ziemi popchnięty przez innego chłopca. Na całe szczęście jednak, młody Jonas nie należał do typu dzieci, które płaczą z byle powodu, dlatego już po chwili dzielnie pozbierał się, otrzepał potłuczone kolanko i był gotowy do dalszej gry.
- Jeszcze kilka siniaków na nogach i rękach, a sąsiedzi zaczną nas podejrzewać o przemoc domową. - Stwierdziła patrząc na umorusanego, spoconego synka goniącego za kolejną piłką, Selena.
- Oj, od kilku siniaków jeszcze nikomu nic się nie stało. - On sam również, jako dziecko, tak i teraz z treningów wracał poobijany, ale szczęśliwy. Tak samo było w przypadku Tobiasa, co ogromnie go cieszyło. - Popatrz, jak świetnie to zrobił!
Selena pokiwała głową z politowaniem, kiedy kilku kibiców siedzących obok nich, odwróciło się słysząc wygłoszoną podniesionym głosem ostatnią uwagę męża. W ich domu prym absolutny wiodła piłka nożna i wszystko, co z nią związane. Pokój chłopca, pomalowany był na jasny odcień zieleni, a na wszystkich ścianach porozwieszane były plakaty znanych europejskich zawodników. Dzięki Nicholasowi, Toby miał nawet własną półkę na trofea w salonie. Dla osoby postronnej byłoby to istne szaleństwo i tak właśnie odbierała to na początku, jednak zdążyła już się przyzwyczaić.
- Na całe szczęście to nie moim autem będzie wracał nasz umorusany mistrz....
- Jeżeli tylko strzeli bramkę, będę skory do poświęceń. - Zaśmiał się cicho, kontynuując obserwowanie, jak Toby sprawnie trzyma piłkę przy nodze. Miał ogromny talent. Przeogromny. I nie sądził tak tylko dlatego, że był jego ojcem. - Ale strój wypierzesz mu ty.
- Za jakie grzechy...
- Przecież to ja będę musiał szorować tapicerkę. - Przed kupnem samochodu nie był świadom tego, że dzieci potrafią tak brudzić siebie, jak i wszystko wokół.
- Nick, obiecaj mi coś, bardzo cię proszę.
- Co takiego? -  Zapytał, nawet na sekundę nie odrywając wzroku od boiska.
- Następnym razem to ma być córka.
Nicholas wybuchł wręcz gromkim śmiechem i spojrzał na Selenę, która wyglądała aż nadto poważnie.
- Jeżeli ma cię to uszczęśliwić, to bardzo się o to postaram. - Odparł uradowany i pocałował ją przelotnie w usta, by po chwili z powrotem całą swą uwagę skupić na boiskowych poczynaniach syna.
 Ona natomiast spojrzała najpierw na swojego na sto procent zaangażowanego w grę, kochanego synka, a później na Nicka. Byli zdecydowanie najbardziej bałaganiącymi i opętanymi futbolową obsesją facetami stąpającymi po tej ziemi, jednak wiedziała, że nie zamieniłaby ich na nic innego.

*

Demi po raz kolejny przejrzała się w lustrze, czule gładząc swój jeszcze płaski brzuszek. W małym pudełeczku na prezent, spokojnie leżał test ciążowy i czekał aż solenizant go odpakuje. Dowiedziała się już na początku tygodnia, ale Joe przebywał w trasie koncertowej po klubach Zachodniego Wybrzeża, wraz ze swoim zespołem  i nie chciała mu nic mówić przez telefon, chociaż rozmawiali codziennie, przynajmniej godzinę. Czasami nie wytrzymywała i pragnęła podzielić się z nim tą cudowną nowiną, jednak w porę się opamiętywała i gryzła w język. Chciała mu zrobić niespodziankę. Co prawda nie planowali tego, jedynie mieli taki zamiar po jego powrocie do domu, ale stało się inaczej i ich rodzina powiększy się szybciej niż myśleli. Sama nie mogła uwierzyć, że na plastikowym, prostokątnym przedmiocie zobaczyła dwie kreski. Sądziła nawet, że test jest popsuty, dlatego zrobiła jeszcze dwa, by mieć pewność. I nie, na szczęście to nie był błąd, tylko największy cud. Ich wspólny cud. Od razu pospieszyła do ginekologa, a on potwierdził i pogratulował ciąży. Powiedział, że na następnej wizycie posłuchają serduszka. Już nie mogła się doczekać. Odliczała dni do tej chwili, a zostały jeszcze dwa tygodnie. No i miała nadzieję, że Joe będzie wtedy z nią. Jeśli, oczywiście będzie chciał. Wiele też słyszała o trudnych początkach, o ciągłych mdłościach, omdleniach i ogólnie złym samopoczuciu. Tymczasem ją dzieciątko na razie oszczędzało. Czuła się bardzo dobrze, właściwie to jeszcze nigdy nie rozpierała jej taka energia, która rozsadzała ją od środka. Nie miała też żadnych zachcianek. No może trochę bardziej smakowały jej truskawki. I nic po za tym. Pamiętała, jak źle Sel znosiła ciąże i przez pierwsze trzy miesiące prawie nie wychodziła z łazienki, strasznie schudła i ogólnie nie wyglądała najlepiej. Za to poród miała lekki i szybki, bez większych problemów. Sobie też tego życzyła. I nie liczyła się dla niej płeć, ale zdrowie maluszka. 
Po raz ostatni przejrzała się w lustrze, wygładziła sukienkę, poprawiła grzywkę, wpadającą jej do oczu i wyszła z sypialni. Spojrzała na wyświetlacz telefonu, by sprawdzić godzinę. Jeśli nie było żadnych opóźnień, za dziesięć minut Joe powinien lądować na lotnisku w Nowym Jorku. Czyli gdzieś za godzinę powinien być w domu. Sprawdziła pieczeń, która już prawie dochodziła w piekarniku. W lodówce czekał tort i sałatka. A na tarasie przygotowany stolik. Musiała jedynie zapalić świece. Otworzyła wielkie, balkonowe drzwi i ciepły, popołudniowy wietrzyk momentalnie ją orzeźwił. Lubili tak spędzać letnie wieczory. Siadali na wiklinowych fotelach i oglądali niezwykłą panoramę miasta, które nigdy nie zasypiało. Patrzyli na kolorowe neony, światła i rozmawiali, pili wino lub milczeli. Nic się nie zmieniło od czasu, gdy chodzili do liceum. Dalej swobodnie czuli się w swoim towarzystwie. A ona z dnia na dzień kochała go co raz mocniej. Dziecko jeszcze bardziej umocni ich związek. Nie mogła być już bardziej szczęśliwa i wymarzyć sobie lepszego życia. Bo nawet gdyby chciała, to i tak nie byłoby tak dobrze, jak w rzeczywistości. 
Usłyszała pukanie do drzwi, więc wycofała się z tarasu i poszła otworzyć. W progu ujrzała uśmiechniętą, lecz zmęczoną twarz Joe’go. Od razu porwał ją w objęcia i obsypywał pocałunkami. 
- Joe, wariacie puść mnie! – Krzyknęła, śmiejąc się, gdy wziął ją na ręce i zaczął kręcić wokoło. Tak bardzo za nim tęskniła, ale myślała też o dziecku, które – nie była do końca pewna – polubi taką karuzelę, jaką serwował mu w tej chwili tatuś. 
- Muszę nadrobić zaległości. – Uśmiechnął się do niej, składając pocałunki na jej szyi. Nie widział jej przez sześć tygodni. Sześć długich tygodni, gdy chciał się z nią dzielić tym, czego doświadczał w trakcie podróżowania po kraju. Była mu najbliższą i najdroższą osobą i ciężko znosił jej nieobecność. 
- Dobrze, ale najpierw wnieś walizki. – Oderwała się od niego i wskazała na bagaże, wciąż stojące przed drzwiami. 
- Psujesz całą zabawę… - Udał smutnego, ale wniósł je i zamknął drzwi. – I ślicznie wyglądasz. – Dopiero teraz uważniej jej się przyjrzał. W obcisłej, czarnej sukience i z włosami luźno opadającymi na plecy prezentowała się niesamowicie pociągająco. Ale chodziło też o coś innego. Promieniała i zmieniła się. – Świętujemy coś? – Zażartował, na co ona jedynie przewróciła oczami. Uwielbiał się z nią droczyć. 
- Być może… - Zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała czule. – Wszystkiego najlepszego, kochanie. - Objęła go mocno i nie miała ochoty wypuszczać z rąk, ale była za bardzo podekscytowana wieściami, których jeszcze mu nie przekazała, by zrezygnować z urodzinowej kolacji i całego misternie przygotowanego planu. 
- Dziękuję, ale gdzie prezent? – Ponownie zażartował czym pewnie doprowadzał ją do szału, ale nie mógł się powstrzymać. Nie potrzebował żadnych prezentów. Ona była wszystkim czego pragnął i o czym marzył. 
- Jak nie będziesz się tak ociągał i marudził to może coś dostaniesz… - W tym momencie zaczęła mieć wątpliwości czy to aby na pewno dobry pomysł z tym prezentem. A jeśli on się wcale nie ucieszy? 
- W takim razie nie mogę się już doczekać… - Pocałował ją w usta, a potem pognał do łazienki, by wziąć prysznic. Naprawdę było w jej spojrzeniu i gestach coś, czego zupełnie nie znał i bardzo go to intrygowało. 
Ona w tym samym czasie powędrowała do kuchni, by dokończyć przygotowanie kolacji. Wyjęła z piekarnika pieczeń, która chyba wyszła całkiem dobrze. Ciężko było jej to stwierdzić, bo ostatnio nie bardzo wyczuwała smaki i nie wiedziała, kiedy coś przesala czy przesładza. To był chyba jeden ze skutków ciąży. Zaniosła wszystko na taras i w końcu zapaliła świece. A Nowy Jork właśnie budził się do nocnego życia. Oparła się o barierkę, przymknęła oczy i pogłaskała się czule po brzuchu. Robiła tak, odkąd dowiedziała się o ciąży. Kochała to maleństwo od pierwszej chwili. I miała nadzieję, że Joe też będzie. Poczuła, jak mężczyzna obejmuje ją od tyłu w pasie, wyrywając z zamyślenia. 
- O czym tak myślisz? – Pocałował ją w kark i jeszcze mocniej przytulił. Był pod wrażeniem tego, co dla niego przygotowała, choć wcale nie był tak strasznie głodny. Wolał zaszyć się z nią w sypialni i kochać do upadłego. 
- O niczym. Cieszę się, że już wróciłeś. – Odwróciła się do niego i pogłaskała po policzku. Już nie długo Joe dowie się o ciąży. Na samą myśl o tym po ciele przeszły ją dreszcze. 
- Zimno ci? – Spytał, widząc gęsią skórkę na jej ramionach. Albo mu się wydawało albo się czymś denerwowała.
- Nie, jest ciepło. – Uśmiechnęła się na tyle przekonująco, że jej uwierzył. – I jedzmy już, bo zaraz wystygnie. – Chciała, by było romantycznie, cudownie, magicznie. Ale zaczynała się źle czuć. Nie wiedziała czy to pierwszy, znaczący objaw ciąży czy stres związany z powiedzeniem o niej ukochanemu. 
- Poczekaj, przyniosę wino. 
- Nie! – Chyba trochę zbyt ostro zareagowała, bo dziwnie na nią spojrzał. – To znaczy później, po kolacji. 
- No dobrze, w takim razie jedzmy. – Nałożył jej porcję, a potem sobie. Widział jednak, że coś jest nie tak, bo jedynie dłubała widelcem w talerzu. 
Chyba za wcześnie ucieszyła się brakiem objawów, bo teraz zaczynało ją porządnie mdlić. Nie dała rady dłużej wytrzymać. 
- Ja… przepraszam. – Pobiegła do łazienki. 
Wstał od stolika i poleciał za nią. Słyszał, jak jego żona wymiotuje i zapukał do drzwi. Spytał czy wszystko w porządku, ale mu nie odpowiedziała. Chwilę później usłyszał spuszczanie wody i trzask otwieranego zamka. Wyszła zapłakana i rzuciła się w jego ramiona.
- Przepraszam. – Załkała głośno. To nie tak miało wyglądać. Mieli zjeść romantyczną kolację, nacieszyć sobą, a potem miała dać mu prezent i powiedzieć, że będą mieli dzidziusia. Tymczasem z kolacji nic nie wyszło, nastrój runął, a ona czuła się fatalnie i zupełnie popsuła mu urodziny. 
- Ale za co? – Zupełnie nie rozumiał o co jej chodzi, za co go przepraszała. I czemu płakała. Nie przestawała szlochać, więc przytulił ją mocniej do siebie. 
- Bo to nie tak… wszystko nie tak. – Spojrzała mu poważnie w oczy, a potem znów się rozpłakała. Jak zwykle, wszystko musiała popsuć. 
- Ale co? – Nie do końca rozumiał o co jej chodzi i dalej próbował ją uspokoić. 
- Naprawdę chciałam…
- Demi powiedz w końcu, co się dzieje, bo zaczynam się denerwować. – Obawiał się strasznych wieści skoro tak się rozkleiła, ale z drugiej strony znał swoją żonę i wiedział, że czasami panikowała i płakała bez powodu. Miał nadzieję, że to ta druga opcja. 
- No bo ja… - Gdy w końcu przyszedł ten moment, że miała mu powiedzieć, nie wiedziała, jak to zrobić. To miała być najpiękniejsza chwila w ich życiu, a wyszła tragicznie. I to z jej winy. – Jestem w ciąży, ale to nie tak miało wyglądać. – Zalała ją kolejna fala płaczu. 
- Ja… to cudownie! – Najpierw nie dowierzał w to, co usłyszał. Dopiero po chwili dotarł do niego sens wypowiedzianych przez nią słów. Zostanie ojcem! Ojcem. Nie spodziewał się tego, ale się cieszył. Nie wyobrażał sobie lepszego prezentu. Otarł łzy spływające po jej policzkach i pocałował ją namiętnie. - Czułem, że coś przede mną ukrywasz. – Kiedy rozmawiali przez telefon wydawała się bardzo tajemnicza i niespokojna, jakby coś ukrywała. 
- Chciałam zaczekać aż wrócisz, wszystko sobie zaplanowałam, ale się nie udało. 
- Będziemy mieli dziecko i tylko to się liczy. – Pragnął poinformować o swoim szczęściu cały świat. Gdyby mógł, to wyszedłby na ulicę i krzyczał głośno, że zostanie ojcem. – Zaraz zadzwonię do Kevina, a potem do Nicka… - Później powiadomi chłopaków z zespołu, a na koniec jeszcze kilka ważnych dla niego osób. Gdyby wszystko potoczyło się inaczej to odezwałby się do rodziców… Niestety nie miał po co. Oni i tak by się nie ucieszyli. 
- Och, Joe. – Zaśmiała się, widząc jego reakcję. Zachowywał się, jak małe dziecko, podekscytowane, że dostało najwspanialszy prezent. 
- Coś nie tak?
Znów się roześmiała. Jeśli jeszcze kilka minut była załamana, to teraz to się zmieniło. Dzięki niemu. 
- Nic. Kocham cię. 

*

Sierpień tego roku był wyjątkowo upalny i nic nie zwiastowało nadejścia jesieni. Nawet w Hinnersville, gdzie zazwyczaj czuło się to wcześniej niż w innych miejscach stanu. Wciąż utrzymująca się letnia aura sprzyjała zorganizowaniu grilla i spędzenia czasu z najbliższymi na świeżym powietrzu. 
- Toby, uważaj! 
 Krzyknęła Selena, patrząc jak jej synek, biegnąc za piłką, niszczy kwiatowe rabatki, które Dani pielęgnowała z niesamowitym namaszczeniem. Oczywiście, tak jak się spodziewała, nie usłyszał jej, zbytnio zaaferowany grą z tatą i wujkami. Przez jakiś czas nawet Maddie do nich dołączyła, jednak uznała, że to strasznie nudne i zeszła z pola bitwy, by posiedzieć z nimi na leżakach i skorzystać z ostatnich być może w tym roku promieni słonecznych. 
- Och, ile on ma energii.
Demi nie mogła się temu nadziwić. Toby nawet na chwilę nie stanął w miejscu i nie wyglądał na ani trochę zmęczonego. Miała nadzieję, że jej synek, bo właśnie tak przeczuwała, że urodzi chłopca, choć było jeszcze za wcześnie, by to stwierdzić, będzie mniej skręcony. Z resztą razem z Joe wybierali jedynie chłopięce imiona, takie oglądali też śpioszki i wózki. Jakby mieli już stuprocentową rację, co do swoich domysłów. Właściwie to innej opcji nie brali pod uwagę. Pogłaskała się dyskretnie po brzuchu, by dziewczyny nie zauważyły, zanim wraz z Joe nie podzielą się z wszystkimi tą wieścią. Ten wyjazd, co prawda zaplanowany był już wcześniej, by właściwie tak, jak co roku, Joe mógł spędzić spóźnione urodziny wraz z braćmi. A wieść o tym, że spodziewają się dziecka ma być dodatkowym bonusem. Zastanawiała się też, jak przyjmie to dyrekcja szkoły, w której uczyła dzieci muzyki, a początek roku szkolnego zbliżał się wielkimi krokami. Uwielbiała swoją pracę, kochała kontakt z dziećmi, ale rozbrykane ośmiolatki, czasem potrafiły porządnie dać w kość i obawiała się, jak długo da radę nad nimi zapanować, zwłaszcza, gdy w środku dnia łapały ją momenty, kiedy chciała tylko spać, nawet na stojąco. 
- Tak, a to jest jeszcze nic, żebyś widziała, co potrafi zrobić, gdy mu się nudzi… Dziewczynki są o wiele spokojniejsze. 
Selena z utęsknieniem spojrzała na Maddie, która właśnie bawiła się w dmuchanym basenie i na półtoraroczną Carly, młodszą córeczkę Keva i Dani, która razem z mamą przeglądała książeczki, siedząc na kocu. Oczywiście nie zamieniłaby swojego małego mężczyzny na żadną dziewczynkę, ale czasem była po prostu zmęczona ilością testosteronu w domu. I chyba instynkt macierzyński budził się w niej na nowo, bo tęskniła za zapachem niemowlaka i za noszeniem go na rękach. Toby już nie był taki chętny do przytulania i całowania, choć jeszcze czasem zdarzało mu się, że gdy Nicka nie było w domu, on spał z nią w łóżku. Czasami tylko żałowała, że nie ma tyle czasu na malowanie, co kiedyś. A ostatnio zajmowała się jedynie zleceniami, których dostarczała jej Claire, agentka, zajmująca się jej karierą. Zazwyczaj były to oferty od bogatych Nowojorczyków, którzy chcieli uwiecznić się na portrecie i płacili fortunę, by wyglądać, jak najlepiej. Nie narzekała, bo w ten sposób miała dostęp do najlepszych akademii artystycznych w kraju i powoli przygotowywała się do swojej pierwszej wystawy. Naprawdę powoli, bo cały czas zbierała prace i ciągle coś zmieniała. 
- No wiesz, nie powiedziałabym.
Dani zaśmiała się na samą myśl. Jej córeczki też porządnie potrafiły dać w kość. Zwłaszcza, gdy obie w tym samym czasie potrzebowały jej uwagi. A Maddie miała charakterek. Kevin często żartował, że to na pewno po niej. A ona, kiedyś w złości odpowiedziała mu, że po babci, ale szybko się zreflektowała, widząc jego minę. Od czasu tamtej wizyty, prawie siedem lat temu, nie poruszał tematu swoich rodziców, choć wiedziała, że to dla niego ciężkie. Może rozmawiał o tym z braćmi, chociaż w to też wątpiła. 
- O czym tak plotkujecie? 
Joe podszedł do swojej żony i pocałował ją w czoło. Odkąd dowiedział się, że jest w ciąży, zrobił się strasznie przewrażliwiony na punkcie jej i dziecka. Nie był nawet pewien czy powinni tu przylecieć ze względu na ich zdrowie i bezpieczeństwo, ale ona nalegała, więc się zgodził. Z resztą teraz nie był w stanie niczego jej odmówić. Wziął na barana Carly, której znudziło się siedzenie na kocu i wyciągała do niego rączki i ucieszyła się, gdy tylko go zobaczyła. Tak, jak kiedyś jej starsza siostra.
- Wujek, uciekaj do chłopaków. 
Odezwała się Maddie, wychodząc z basenu i owijając się ręcznikiem. Zaśmiali się, słysząc jej słowa. 
- Właśnie, wujku, co ty tutaj robisz? 
Demi spytała swojego męża, uśmiechając się szeroko. Miała ochotę powiedzieć „tato”, ale się powstrzymała. Już dawno nie widziała go w tak dobrym humorze, jak teraz. I sama nie mogła narzekać na samopoczucie. Oprócz lekkiego bólu brzucha czuła się znakomicie. 
- Nick i tak radzi sobie bez mojej pomocy w drużynie, więc pomyślałem, że zacznę rozpalać grilla. 
Carly zaczęła się kręcić, więc zdjął ją z barków i zaczął łaskotać, a ona śmiała się głośno. Kręcone włoski wpadały jej do oczu. Wyglądała, jak mała kopia Kevina, w przeciwieństwie do Maddie, która bardziej przypominała mamę, choć w wieku młodszej siostry też była bardziej podobna do taty, z czasem jednak zaczęła się zmieniać. Mała jednak szybko znudziła się jego towarzystwem i zaczęła powtarzać „Emi”, co oznaczało, że chciała by zabrała ją Demi. Wierciła się w jego ramionach, gdy zauważyła, że wcale nie miał zamiaru spełnić jej prośby. Wcześniej zrobił by to z wielką chęcią, ale teraz, gdy była w ciąży, nie chciał żeby dźwigała i przemęczała się, by coś stało się ich dziecku. Nigdy by sobie tego nie wybaczył. Spojrzał na swoją żonę, która była gotowa, by ją nosić i bawić, ale on nie.
- Joe, daj mi ją wreszcie.
Widziała to wahanie w jego oczach i podejrzewała, że tak właśnie będzie. Joe oszalał na punkcie maleństwa i gdyby mógł to nosiłby ją na rękach przez cały czas. Informacją o jej ciąży chciał się podzielić już pięć minut po tym, jak sama mu to obwieściła i to ona pilnowała by nie wydzwaniał do wszystkich przyjaciół i znajomych. 
- Nie! Znaczy... Carly jest trochę ciężka już. 
Dani i Selena spojrzały na niego, jak na wariata, ale pewnie gdyby znały powód, byłyby po jego stronie. Demi, jednak zabroniła mówić i miała na to swój własny pomysł, a on nie miał zamiaru się jej sprzeciwiać. Wychodził na gbura i idiotę, ale dla swojego synka był w stanie zrobić wszystko. 
- A ja myślę, że Carly jest przede wszystkim bardzo zmęczona i przyda jej się drzemka.
Danielle zabrała córeczkę z rąk szwagra, a ta zaprotestowała głośnym płaczem i przetarła rączkami zmęczone oczka. Przytuliła małą do siebie i poszła ścieżką w stronę domu. Jak nic, Joe i Demi coś kombinowali. A ona chyba domyślała się, co takiego. 
Kiedy Dani odeszła, a Joe zabrał Maddie, by pomogła mu przy grillu, Selena miała zamiar pomęczyć przyjaciółkę, bo ta wydawała się strasznie tajemnicza, a zazwyczaj można było czytać z niej, jak z otwartej księgi. 
- Dobra, Demi, gadaj co się dzieje.
Odezwała się wreszcie, nie mogąc znieść ciszy. Dziewczyna próbowała coś ukryć i to było widać. 
- Nie wiem o czym mówisz...
Tego się spodziewała. Ani Dani ani Sel, nie były naiwne, by nie zwrócić uwagi na komentarz Joe'go. Z resztą może lepiej by było, gdyby powiedziała już teraz niż mieliby czekać na odpowiedni moment. Miała tyle pytań, tyle wątpliwości, tyle lęków i potrzebowała się z tego wszystkiego zwierzyć. No i pragnęła się podzielić swoim szczęściem z innymi.
- Jasne. Odkąd przyjechaliście, Joe traktuje cię, jakbyś była ze szkła. 
Chciała jeszcze dodać, że właściwie zawsze rozkładał nad nią klosz bezpieczeństwa, ale teraz przechodził samego siebie. Zupełnie, jakby stracił głowę. Ugryzła się, jednak w język, chcąc, jak najszybciej usłyszeć odpowiedź. Ale wtedy Demi spojrzała na nią w taki sposób, że żadne słowa nie były już potrzebne. Selena ze świstem wypuściła powietrze i prawie zapiszczała z radości.
- Czemu nic nie mówiłaś?
- Chcieliśmy to zrobić dzisiaj, ale mnie wyprzedziłaś.
Zastanawiała się, czy Joe nie będzie na nią zły. Przecież sama go powstrzymywała, bo chciała, by zrobili to razem, a i tak nic z tego nie wyszło. Chyba nie była zbyt dobrą aktorką.
- Co na to Joe?
- Zwariował ze szczęścia, stąd to jego dziwne zachowanie.
Roześmiały się obie i Selena pomyślała trochę z przykrością, że Nick nigdy się tak nie cieszył, że ona też nie była szczęśliwa z tego powodu i potrzebowali dość długiego czasu, by się z tym oswoić. No ale oni byli młodsi i rodzicami zostali nieoczekiwanie. 
- Z czego się tak śmiejecie? 
Dani dołączyła do nich i nalała sobie lemoniady do szklanki, stojącej na białym stoliku. 
- Ominęło mnie coś? 
Spytała, kładąc nacisk na ostatnie słowo. Wiedziała co, ale chciała to usłyszeć od Demi. 
- Co cię ominęło? 
To Nick i Kevin podeszli do nich, zziajani i zmęczeni po emocjonującej grze. Toby poleciał do Maddie, by razem z nią wariować w trampolinie, stojącej za domem. Chwilę później przy całym klanie rodziny Jonas znalazł się też i Joe, który czule objął swoją żonę. 
- Powiemy im w końcu? 
Demi spojrzała na swojego ukochanego, czując, że to właśnie ten moment. Sel już wiedziała, ale powstrzymywała się od jakichkolwiek komentarzy. Dani uśmiechała się znacząco, co oznaczało, że tylko czekała, by potwierdzić swoje przemyślenia. Mężczyzna kiwnął głową na tak i uśmiechał się szeroko. Wreszcie mógł to wykrzyczeć. 
- Razem z Demi spodziewamy się dziecka. 
Odpalił Joe na jednym wdechu, a potem Dani krzyknęła, że wiedziała od początku. Selena wyraziła nadzieję, że będą mieli synka, a najlepiej dwóch od razu, by jej nie czuł się zbytnio samotny, a Nick i Kevin szczerze gratulowali. 
- To już wiadomo, czemu Joey chodzi taki rozkojarzony. 
Zaśmiał się Kevin, przypominając sobie, jak jego młodszy brat nie reagował na najprostsze pytania, myślami błądząc gdzieś daleko. Ostatni raz widział go w takim stanie, gdy poznał Demi i sama jej obecność sprawiała, że na niczym się nie potrafił skoncentrować. 
- I zdecydowanie powinieneś popracować nad kondycją, przy dziecku ci się przyda. 
Dodał Nick, trochę się z niego nabijając, ale cieszył się jego szczęściem. 
- Tak, tak, śmiejcie się ze mnie dalej. 
Udał obrażonego, ale tak naprawdę chyba w całym życiu nie był bardziej szczęśliwy. Otoczony tymi, których kochał najmocniej, w momencie, w którym zaczynał się w ich życiu zupełnie nowy rozdział. 


***

Tak, Kochane, dobrze widzicie, to już ostatni rozdział tej historii. Doszłyśmy do wniosku, że nie chcemy robić z niej niepotrzebnie telenoweli i wolimy to zakończyć w miarę ze smakiem i w dobrym guście. Myślimy, że to z korzyścią dla Was, jak i dla nas. Dziękujemy Tym, które były z opowiadaniem od samego początku i także Tym, które zapoznały się z nim trochę później. Wasze słowa nie rzadko były dla nas motywacją i wsparciem. Mamy też nadzieję, że nie był to czas stracony. Zapraszamy również do śledzenia naszych pozostałych historii i prosimy o pozostawienie każdego, kogo choć przez chwilę zaciekawiła ta historia o pozostawienie po sobie śladu w postaci komentarza. Jeszcze raz dziękujemy.