poniedziałek, 10 grudnia 2012

Prolog


Miał tego wszystkiego dość. Może i był najpopularniejszy i uchodził za najfajniejszego w szkole, ale i tak nikt nie zwracał uwagi na to, jaki naprawdę był. Włącznie z jego śliczną dziewczyną. No właśnie… Ashley. Spoglądał na jej zdjęcie i zauważył, że ostatniego lata bardzo się od siebie oddalili. A może po prostu nigdy nie byli zbyt blisko? Ich związek trwał już bardzo długo i Joe nie pamiętał nawet, kiedy się zaczął. Odkąd pamiętał, od momentu, w którym zaczął się uczyć w West High byli razem. Prawie cztery lata. Cztery lata, a on nawet nie wiedział, jakie ona ma marzenia, o czym śni i kiedy jest szczęśliwa. Ona natomiast nie wiedziała, że jego pasją jest muzyka, że gra na gitarze, a w wolnym czasie lubi po prostu leżeć, myśleć i patrzyć w niebo. Ona planowała dla nich wspólną przyszłość. Zdadzą egzaminy, wynajmą mieszkanie w Nowym Yorku i będą studiować na Uniwersytecie Columbia. Ona architekturę krajobrazu, a on prawo. Później wezmą ślub i będą mieć trójkę uroczych, grzecznych dzieci. Tylko, że Joe co raz częściej zastanawiał się czy naprawdę chce tego o czym ona opowiada wszystkim przy każdej nadarzającej się okazji. Bardzo się od siebie różnili. Ona kochała zakupy, plotki i te wszystkie inne sprawy, które on uważał za bezsensowne i głupie. Kiedy tylko coś nie szło po jej myśli robiła mu awantury i wpędzała w okropne poczucie winy. Pomimo tego, że męczył go związek z nią, nie chciał zakończyć tej znajomości, gdyż bał się utraty popularności. Pozornie można było powiedzieć, że miał idealne życie, jednak on wcale tak nie uważał. Tak naprawdę nikt prócz jego braci nie znał go w ogóle. Był bardzo wrażliwym chłopakiem, kochającym muzykę, jednak kiedy tylko przebywał w towarzystwie znajomych ze szkoły, przybierał maskę aroganckiego, pewnego siebie szpanera. To właśnie z tej strony znali go wszyscy z jego paczki, za to ceniła go cała szkoła i jego dziewczyna, Ashley. Jedynym miejscem gdzie był po prostu sobą był pokój , który dzielił ze sowim młodszym bratem Nicholasem. Potrafił przesiadywać w nim godzinami, grając na gitarze, pisząc piosenki lub po prostu ciesząc się samotnością. Jednak to udawanie przed innymi aroganckiego dupka zaczynało go coraz bardziej męczyć. Leżał właśnie na łóżku rozmyślając nad swoim życiem. Chciał wreszcie przestać udawać i znowu być sobą, lecz bał się odrzucenia ze strony znajomych. Właśnie dziś rozpoczynał się rok szkolny, czyli czas, którego szczerze nienawidził. Nie miał najmniejszej ochoty na przebywanie w okolicach tej okropnej szkoły, a tym bardziej na przebywanie tu całego roku szkolnego, albowiem West High School była jedną z najlepszych szkół z internatem w kraju. Jednak najbardziej przygnębiał go fakt, że znów będzie musiał udawać przed swoimi kumplami. Postanowił nacieszyć się ostatnim dniem normalności siedząc samotnie w swoim pokoju nadal rozmyślając. W pewnym momencie zaczął dzwonić jego telefon a na wyświetlaczu pojawił się napis "Ashley". Bez większego namysłu odrzucił połączenie, gdyż nie miał ochoty teraz z nikim rozmawiać. Cały czas zastanawiał się co mogłoby sprawić, że przestałby bać się odrzucenia i nie ukrywać własnego ja, jednak nie za bardzo wiedział co mogłoby tak wpłynąć na jego światopogląd i psychikę. W końcu już nieraz jego starszy brat, Kevin namawiał go do zmiany swojego postępowania, jednak on nie miał odwagi, aby to zrobić . Chociaż teraz coraz częściej rozważał możliwość posłuchania rady brata. Postanowił jednak poczekać z tym, do czasu kiedy będzie na to naprawdę gotowy. Teraz pozostało już tylko przyzwyczaić się na nowo do przykrej, pełnej kłamstw, szkolnej rzeczywistości.



Właściwie to Nick lubił powracać do West High po każdych wakacjach. Nie był, jak Joe, który co roku marudził, że przyjechali za wcześnie i nikogo jeszcze nie ma. Jemu to nie przeszkadzało. Lubił tak, jak teraz spacerować po starym, kamiennym budynku, bo tylko w ten sposób mógł zebrać wszystkie myśli. Trochę żałował, że już za kilka godzin ściany i podłogi wypełnią się głośnymi rozmowami i odgłosem stóp. Nick kochał to miejsce z kilku powodów. Miał tu przyjaciół, mógł grać w piłkę, był nawet kapitanem szkolnej drużyny, zapraszano go na najfajniejsze imprezy, a rodzice nie stali mu nad głową. Był lubiany, choć czasem zastanawiał się czy to nie dlatego że jest bratem „tego Joe” czy może dlatego że jest kapitanem drużyny piłkarskiej. Czasem miał dziwne wrażenie, że to właśnie o to tu chodzi. Wiele rzeczy uchodziło mu płazem, bo był „tym Nickiem Jonasem, bratem Joe Jonasa”. Starał się o tym jednak nie myśleć.
Otworzył wielkie, mosiężne drzwi, by wyjść na szkolne błonia. Chłodne powietrze uderzyło go w twarz. Mimo że przebywał to od dawna, nie mógł się przyzwyczaić, że wrześniowa pogoda w Georgii jest inna niż ta w New Jersey, a południowe godziny nie są już tak ciepłe. Rozejrzał się dookoła. Widok, który się przed nim rozpościerał zawsze zapierał mu dech w piersiach. Szkoła była położona na obrzeżach niewielkiego miasteczka, a od stolicy stanu dzieliło ich jakieś pięćdziesiąt kilometrów. Mieli tu ciszę, spokój i zielone tereny, dobre do gry w piłkę. W tym momencie do szczęścia niczego więcej mu nie brakowało. Szedł tak zamyślony, że nawet nie zauważył, jak zderza się z kimś, a ta osoba odbija się od niego i upada na ziemię. Pierwsze, co zobaczył to prace, a właściwie szkice prac, wykonywane charakterystycznymi ruchami ołówka. Serce zabiło mu mocniej, a wszystkie wnętrzności podjechały pod same gardło. Wiedział do kogo należą. Tak samo, jak burza czarnych włosów, zasłaniająca chwilowo twarz właścicielki. Rozpoznałby je nawet w ciemności. Wyraz jej oczu, kiedy w końcu na niego spojrzała nie napawał go szczęściem. Na jej twarzy malowała się odraza, obrzydzenie i niechęć. I wszystkie te odczucia kierowała do niego.

- Pomogę ci… - były to pierwsze słowa, które wypowiedział do niej od czasu tamtego koszmarnego wieczoru, zeszłego roku szkolnego. Od tamtej pory męczyły go straszliwe wyrzuty sumienia. Wyciągnął rękę w jej stronę, ale zignorowała go. Podniosła się sama z dumnie podniesioną głową, nie zaszczycając go ani jednym spojrzeniem. Szybko zebrała swoje prace iw jeszcze większym tempie zniknęła gdzieś za zakrętem. A on stał tam dalej, jak kołek. Szczęśliwy i zły jednocześnie. Szczęśliwy, bo choć przez chwilę mógł na nią popatrzeć i zły, że nawet nie próbował jej zatrzymać. Chociaż wiedział, że to i tak nic by nie dało. Znał jej upór i gdy się na coś zawzięła to nie zmieniała zdania. Ale zależało mu na niej. I to cholernie. Dlatego będzie walczył, bo do wygrania miał coś bardzo cennego.



Gdyby Selena mogła wybierać, gdzie chce w tej chwili być, to z całkowitą pewnością nie byłoby to West High School w północnej Georgii. Z niesmakiem spojrzała na duży, stary budynek, porośnięty bluszczem, a gdzieniegdzie nawet mchem i stwierdziła, że zbiera się jej na wymioty. Co roku, kiedy wracała tu po dwóch cudownych miesiącach słodkiego nic nie robienia, miała dziwne wrażenie, że owa szkoła runie, a wraz z nią wszyscy i wszystko, których tak nienawidziła. Tak, to by było coś. Przez chwilę obserwowała swoją matkę, próbującą zapanować nad Erickiem, jej trzyletnim bratem, z którym na szczęście nie musiała spędzać zbyt wiele czasu. Teraz jednak chłopczyk ciągnął ją za nogawkę starych, wytartych spodni, chcąc pokazać jej okropnego robala, którego zdążył przed chwilą rozgnieść. Przewróciła oczami i z łatwością odepchnęła jego mniejszą dłoń. Dlaczego cały świat nie mógł tak po prostu dać jej spokoju? Wyjęła z bagażnika swoją walizkę i chwyciła za teczkę z pracami malarskimi, by odejść niezauważoną i uniknąć pożegnania z matką. Niestety jej plan nie wypalił. 
- Seleno… - dziewczyna odwróciła się do niej niechętnie. Spojrzała na jej twarz i wiedziała, co zaraz nastąpi. Ten długi monolog, w którym matka namawiała ją do tego, by była milsza dla ludzi, więcej się śmiała i korzystała z ostatnich promieni słonecznych w tym roku. Selenie czasem wydawało się, że jest adoptowana. Według niej nie miały żadnych cech wspólnych. Jej mama miała jasne włosy, zielone oczy i uśmiech nie schodził z jej twarzy. Była duszą towarzystwa i ludzie lubili z nią przebywać. Selena natomiast miała ciemne włosy, zawsze niedbale związane, ciemne oczy, a uśmiechała się naprawdę rzadko i było to prawdziwe święto. Nie była zbyt lubiana w szkole i sama prawie nikogo w niej nie lubiła. Nie miała nawet jednej dobrej przyjaciółki i jakoś nieszczególnie ją to obchodziło. Czasami tylko zastanawiała się, jak to jest mieć kogoś, komu można się zwierzyć z tego, co boli najmocniej. – i pamiętaj, żeby choć trochę się opalić… - zakończyła przemowę i mocno przytuliła córkę do siebie. Dziewczyna jęknęła cicho w duchu, błagając, by nikt tego nie widział.
- Jasne, mamo… - odpowiedziała mechanicznie i wyrwała się z uścisku. Matka zdążyła jeszcze ucałować ją w policzek, a Erick przytulić się do jej nóg. Nawet przez chwilę, bardzo krótką, przemknęło jej przez myśl, że jej brat jest słodki. Pomachała im jeszcze na pożegnanie, poczekała aż zapakowali się do czerwonego mini vana, odjechali i odeszła. Nie zdążyła przejść stu metrów, gdy wpadła na kogoś, upadając na kolana. Wszystkie jej prace wypadły z teczki i leżały teraz porozrzucane po brukowanej ścieżce. Odchyliła głowę do góry, by zobaczyć komu musi posłać soczystą wiązankę najgorszych przekleństw, ale mina jej nieco zrzedła, gdy zobaczyła burzę brązowych loków i wysportowaną sylwetkę. Zamarła na chwilę, ale szybko odzyskała zimną krew.
- Pomogę ci… - chłopak wyciągnął rękę w jej kierunku, ale zignorowała go. Podniosła się z kolan, obdarowała go nienawistnym spojrzeniem, zebrała swoje prace i szybko odeszła w kierunku swojego campusu, aby jak najszybciej dojść do siebie. Dlaczego to zawsze musi być ON?! Czy nie może tak po prostu dać jej spokoju?! Już wystarczająco namieszał w jej życiu. Czego jeszcze chciał?! Tak bardzo go nienawidziła, że pragnęła, by zniknął stąd raz na zawsze. Bzdura, podpowiedział cichy głos jej w głowie, ty go wciąż ko…,szybko odrzuciła od siebie tę myśl i wpadła do swojego pokoju, jak burza, nie zwracając na nic uwagi. Oparła się o framugę drzwi, by złapać choć trochę powietrza.

- Witaj, Seleno. Dobrze, że już jesteś. – dopiero po chwili zauważyła, że obok jej łóżka stoi pulchna, młoda, kobieta z listą w ręku. Allie, opiekunka jej piętra była miłą osobą, która często odpuszczała kary swoim podopiecznym, gdy gadały po ciszy nocnej czy zbyt długo nie wracały do swoich sypialni. Czarnowłosa machnęła jej ręką na powitanie wciąż próbując odzyskać prawidłowy oddech. – Chciałam cię o czymś poinformować. – Selena podeszła bliżej, targając bagaż i położyła go przy szafie. – Będziesz miała współlokatorkę… - chyba się przesłyszała?! Kogo będzie miała?! Najpierw ten idiota prawie przyprawił ją o zawał serca, a teraz to. – Jest tu nowa, ma na imię Demi i…
- Wiesz, że mam to gdzieś? – zaczęła rozpakowywać swoje rzeczy. Zauważyła, że szafa, którą miała wyłącznie dla siebie, teraz została podzielona na dwie części. Przeklęła siarczyście w duchu, wrzucając rzeczy tak, by „tamta” miała, jak najmniej miejsca dla siebie. Nie obchodziła jej kolejna, zmanierowana panienka, uważająca się za ósmy cud świata. Ona, Selena, była ponad to. 
- … I myślę, że możesz ją polubić… Wydaje się być bardzo miła… - Allie kontynuowała swoją przemowę niezrażona słowami i tonem nastolatki. To ona poprosiła dyrektora, by umieścił nową uczennicę w pokoju Seleny. Miała dziwne wrażenie, że obie się polubią i być może zaprzyjaźnią. Kiedy zobaczyła Demi po raz pierwszy, pod koniec czerwca, gdy dziewczyna przyjechała wraz z matką złożyć papiery zauważyła, że w jej oczach, tak jak w oczach Seleny kryła się niezwykła samotność i potrzeba otwarcia. Ubłagała więc dyrektora, by umieścił ją w pokoju czarnowłosej dziewczyny i obiecała, że Selena nie zrobi jej krzywdy i nie udusi w środku nocy. Sama z resztą dziwiła się, dlaczego wszyscy, nawet grono pedagogiczne, mieli o niej takie zdanie. – A i jeszcze jedno... – rzuciła, stojąc już w drzwiach… - dyrektor prosił byś oprowadziła ją po szkole.
- Pewnie, ale za niańkę nie mam zamiaru robić… -kobieta, jednak już jej nie usłyszała. Selena rzuciła się na łóżko i przymknęła oczy. To będzie ciężki rok.



Siedziała właśnie wygodnie na tylnym siedzeniu Mercedesa jej matki podziwiając w ciszy widoki za oknem. Waśnie teraz zadawała sobie proste pytanie „Dlaczego ja” i jednocześnie przeklinała swoją rodzicielkę, za jej naprawdę dziwne pomysły. Otóż właśnie dziś, zaczynał się rok szkolny, co było zupełnie normalne dla większości nastolatków, jednak nie dla niej. Jej matka Diana postanowiła wysłać ją do liceum z internatem, które cieszyło się bardzo dobra renomą. Argumentem, który przedstawiła córce był fakt, ze będzie miała szanse na usamodzielnienie i zawarcie nowych znajomości, co szczególnie nie przypadło do gustu Demetrii. Była ona bowiem bardzo nieśmiałą i zamknięta osobą. Głównie miała na to wpływ trauma, którą przeżyła w dzieciństwie i pozostawił na jej psychice ogromne piętno. Od tego czasu unikała wszelkich nowych znajomości i większość wolnego czasu spędzała zamknięta w swojej sypialni- jedynym miejscu, w którym czuła się bezpiecznie. Mało kto wiedział, że jest ona uzdolniona pod względem muzycznym. Uwielbiała pisać piosenki, jak i również śpiewać. Potrafiła również grać na fortepianie i gitarze. Pomimo swojej niechęci do kontaktów międzyludzkich miała bardzo dobry kontakt ze swoją rodziną, a szczególnie z jej malusieńkim, sześciomiesięcznym braciszkiem Alexem, z którym spędzała bardzo dużo czasu. Wiedziała, ze za tym malcem będzie tęsknić najbardziej, za spacerami i wspólną zabawą z nim. Jej rozmyślania, przerwała matka, która poinformowała ją ze właśnie dojechały na miejsce. Wyszła niepewnie z wnętrza samochodu biorąc ze sobą swoje bagaże, a jej oczom ukazał się ogromny, porośnięty bluszczem, a gdzieniegdzie nawet mchem, zabytkowo wyglądający budynek West High School. Tuż przy głównej bramie czekała na nią już opiekunka Allie, którą poznała już jakiś czas temu, kiedy wraz z matką składały papiery do owej szkoły. Na widok szatynki uśmiechnęła się promiennie i zaczęła kierować w stronę Demetrii i Diany. Przywitała się z nimi, po czym zaczęła żywo rozmawiać z rodzicielką dziewczyny. Po piętnastominutowej konwersacji pomiędzy obiema kobietami, pani De la Garza pożegnała się z córką i ruszyła w stronę swojego Mercedesa po czym odjechała z parkingu znajdującego się obok szkoły. Gdy odjechała Demi wraz z opiekunką wyruszyły w stronę campusu. W końcu dotarły pod drzwi pokoju, który Demetria miała dzielić wraz z nieznaną jej dotąd dziewczyną, której nie znała nawet imienia.


-Dobrze Demi, to ja zostawiam cię tu samą, a ty zapoznaj się z Seleną. Myślę, ze się polubicie.- rzekła po czym w ciągu chwili znikła z pola widzenia szatynki. Stała teraz przed drzwiami pokoju z numerem 129, bijąc się z własnymi myślami. Bała się, że nie będzie potrafiła znaleźć wspólnego języka z jej nową współlokatorką . W jej głowie krążyło teraz tysiące myśli przedstawiające głównie czarne scenariusze wydarzenia, które miało za chwile mieć miejsce. Jednak zdecydowała się za podpowiedzią starego przysłowia „Do odważnych świat należy” wykonać kolejny krok i nacisnęła klamkę drzwi prowadzących do jej nowego pokoju. Teraz już nie było możliwości odwrotu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz