poniedziałek, 10 grudnia 2012

1. "Jeśli teraz odejdziesz nie będziesz mógł wrócić!Słyszysz?!"

Nie sposób po raz drugi pokochać tego, co naprawdę przestaliśmy kochać. 

Cicho otworzyła drzwi i nim przestąpiła przez próg zastanowiła się jeszcze raz czy aby na pewno nie powinna zawrócić i uciekać, jak najdalej stąd. Stwierdziła jednak, że nie bardzo ma gdzie, ponieważ szkołę prawie z każdej strony otaczał las. A perspektywa spędzenia w nim całej nocy samotnie nie wydawała się jej zbyt kusząca. Zrobiła jeszcze jeden krok i znalazła się w pomieszczeniu. Rozejrzała się dokładnie dookoła. Pokój nie był zbyt duży i wymagał generalnego remontu, jak cały budynek, ale miał swój urok. Ściany pomalowane pastelowymi barwami sprawiały, że w środku było jaśniej niż w rzeczywistości. Przez jedno duże i nieszczelne okno wpadały być może ostatnie już w tym roku promienie słoneczne. Po raz pierwszy tego dnia pomyślała, że może wszystko będzie dobrze. Dopiero później dostrzegła dwa drewniane łóżka, stojące naprzeciwko siebie. Na jednym z nich leżała dziewczyna ze słuchawkami w uszach. Chyba spała, bo oczy miała zamknięte, oddychała równomiernie i ani razu  odkąd Demi się jej przyglądała, nie poruszyła się. Dziewczyna miała słuchawki w uszach, więc pewnie i tak nie słyszała jej wejścia. 
- Mam coś na twarzy, że się tak na mnie gapisz? – jeśli Demi jeszcze przed chwilą miała nadzieję, że może być dobrze, to czarnowłosa dziewczyna w zupełności pozbawiła ją złudzeń. Siedziała teraz na łóżku, a jej mina nie wyrażała niczego dobrego. 
- Ja… jestem… znaczy mam na imię... Demi i… -chciała się przedstawić i spróbowała się nawet uśmiechnąć, ale jej współlokatorka nie ułatwiała jej zadania. Wyciągnęła nawet rękę, żeby się przywitać. Czarnowłosa spojrzała na nią pogardliwie i zignorowała wyciągniętą dłoń. 
- Tak wiem! Jesteś nowa i myślisz, że jesteś fajna, ale nie jesteś. – Selena przerwała jej w jednej chwili. Nie chciała z nią rozmawiać, bo już jej nie lubiła. Nie dlatego, że musiała dzielić z nią pokój, ale dlatego, że spodziewała się zobaczyć kogoś zupełnie innego. Myślała, że będzie dzieliła sypialnię z kolejną cheerleaderką o zadbanych włosach i idealnej figurze, tymczasem trafiła się jej zupełnie zwyczajna dziewczyna w starej koszulce jej ulubionego zespołu. Nie, nie mogła jej polubić. To by znaczyło, że znalazła w tej szkole kogoś wartościowego za kim mogłaby tęsknić, kiedy wreszcie stąd odejdzie. A do tego nie mogła dopuścić. Szybko podniosła się z łóżka i trzaskając drzwiami wyszła z pokoju.
- Miło… było… cię poznać… - Demi podeszła do swojego posłania i zaczęła się rozpakowywać. Wyjęła ze swojej torby zdjęcie z matką i bratem zrobione na nie długo przed jej wyjazdem. Uśmiechnęło się gorzko i westchnęła, spoglądając na fotografię. Już za nimi tęskniła, a przed nią było jeszcze dwieście pięćdziesiąt długich dni.

Wpadł do pokoju głośno trzaskając drzwiami. Był zły, cholernie zły. Mógł przecież zatrzymać ją i wytłumaczyć jej to wszystko, a  on zamiast tego stał tam jak idiota i pozwolił jej uciec. Czuł się teraz jak najgorszy głupek, który nie ma odwagi, aby naprawić to, co sam z resztą spieprzył. Potrzebował teraz szczerej rozmowy, a jedyną osobą, z którą mógł pogadać był jego brat, Joe. Gdy wszedł do pokoju leżał on na łóżku wpatrując się beznamiętnie w sufit, lecz gdy tylko drzwi z ogromnym rozmachem zostały zamknięte szybko podniósł się do pozycji siedzącej. Bez problemu zauważył, że Nicholas jest naprawdę wkurzony. Nie musiał nawet pytać go o co chodzi. On to wiedział. Właśnie to było w ich braterskiej przyjaźni najlepsze. Rozumieli się bez słów i w każdej chwili mogli na siebie liczyć. Bez szczególnego namysłu poklepał ręką miejsce obok, dając do zrozumienia bratu, aby ten usiadł. Nick zajął miejsce obok brata, ale po chwili wstał i zaczął swój monolog:
- Powiem ci bracie, ze jestem kompletnym idiotą! Zraniłem ją i nie chce mnie teraz znać! – walnął z całej siły nogą w ramę łóżka. Zabolało. - Po co mi był ten cholerny zakład?! Jaki ja byłem głupi, że się w ogóle zgodziłem! – Joe poczuł nie miłe ukłucie w sercu. Było w tym i trochę jego winy. Może nawet większa część. W końcu to był jego pomysł, a jego młodszy brat po prostu się na niego zgodził. Obaj nie przewidzieli tylko jednego. Cała ta sytuacja obróciła się przeciwko Nickowi. - A najgorsze jest to, że ja ją naprawdę kocham, a ona mnie szczerze nienawidzi i nie chce znać!  Jestem cholernym, tchórzliwym dupkiem, który boi się posprzątać tan bałagan! Pamiętaj, że jeżeli kiedykolwiek będzie zależało ci na dziewczynie to zrób wszystko co tylko możesz, aby zatrzymać ją przy sobie, żebyś później nie żałował.powiedział żywo wymachując rękami, po czym nie dając dojść bratu do słowa wybiegł z pokoju. Szedł mocno przyspieszonym krokiem w tylko znanym sobie kierunku, właśnie mijając główny budynek szkolny, gdzie odbywała się uroczystość rozpoczęcia roku szkolnego, lecz nie miał zamiaru na nią iść. I tak pewnie na nią nie przyszła. Pamiętał, jak zeszłej wiosny opowiadała mu, że za każdym razem, gdy odbywała się w szkole oficjalna impreza, ona ukrywała się w pracowni plastycznej. Już wtedy wiedział, że ją lubi. Już wtedy wiedział, że powinien to przerwać. Potrzebował teraz ciszy i czasu, aby rozładować nagromadzone w nim negatywne emocje .Jedynym miejsce gdzie mógł pobyć teraz w samotności i wyrzucić z siebie całą agresję było opustoszałe boisko szkolne. Piłka nożna była dla niego czymś równie ważnym, jak dla jego starszego brata muzyka. Kiedy tylko wychodził na boisko czuł się spełniony i zadowolony. Przy okazji robiąc to co lubi osiągał liczne sukcesy i zdobywał wiele nagród.  Był kapitanem szkolnej drużyny i ciążyła na nim ogromna odpowiedzialność. W tym roku miał poprowadzić szkołę do zwycięstwa stanowego, a później kto wie, może do krajowego. Czuł na sobie ciężar presji, ale zamierzał walczyć do końca. Zawsze tak robił. Teraz jednak to się nie liczyło. Był tylko on, piłka i bramka, do której zamierzał trafić i jednocześnie wyrzucić z siebie wszystkie złe uczucia. W każde uderzenie wkładał maksimum swoich możliwości. Każdy trafiony gol przypominał mu o szczęśliwych chwilach. Każda nietrafiona bramka o tym, jak kilka miesięcy temu pewna czarnowłosa dziewczyna wywróciła jego świat do góry nogami, a on pozbawił ją złudzeń. Po kilkudziesięciu minutach morderczej i zaciętej gry opadł zmęczony na murawę. Tego właśnie było mu potrzeba. Czuł się wreszcie wyciszony i zrelaksowany, jednak nie zamierzał jeszcze wracać do tymczasowego miejsca zamieszkania, lecz pójść na długi spacer po pobliskim parku. 


Selena weszła do budynku głównego, gdzie zawsze odbywał się oficjalny początek Roku Szkolnego. Była to strasznie nudna uroczystość, na której zazwyczaj spała albo w ogóle nie przychodziła, by nie psuć sobie nastroju. Tym razem jednak przyjście tutaj było o wiele lepsze niż siedzenie w jednym pomieszczeniu z kimś, kogo się nie zna i nie ma zamiaru poznać. Dziewczyna zajęła miejsce w ostatnim rzędzie przy samej ścianie, by nikt jej nie zauważył. Przed nią usiadła grupka dziewcząt z ostatniej klasy, w tym ta słodka i bardzo popularna dziewczyna Joe Jonasa, Ashley Greene. Wszystkie miały na sobie nowe mundurki, ale ich spódnice były krótsze i w sumie to pokazywały więcej niż zasłaniały. Selena wiedziała, że to takie niepisane prawo obowiązujące w West High. Im byłaś starsza tym twoja spódniczka robiła się krótsza. Obok Ashley siedziała jej najlepsza przyjaciółka Taylor w koszulce swojego chłopaka piłkarza. Żałosne. Dziewczyny zachichotały głośno na widok przechodzącego chłopaka. Czarnowłosa miała ochotę zwymiotować, ale zamiast tego nasunęła kaptur na głowę, włożyła słuchawki na uszy i miała zamiar zacząć się relaksować, gdy ktoś nieoczekiwanie szturchnął nią delikatnie. 
- Gdzie jest Demi? – Allie wyjęła jej słuchawkę zucha i zadała pytanie. Selena popatrzyła na nią nie bardzo wiedząc, co odpowiedzieć, dlatego wzruszyła jedynie ramionami. Kobiety nie zniechęciła lekceważąca „odpowiedź” dziewczyny. Wzięła głębszy oddech i kontynuowała dalej.– Miałaś oprowadzić ją po szkole…
- To tylko szkoła, a nie muzeum. Nie ma tu nic ciekawego do oglądania… - nie rozumiała o co cały ten szum. Było tutaj tylko kilka budynków. Niby gdzie mogłaby się zgubić? Uznała, że to chore. Odwróciła głowę w drugą stronę, by pokazać, że skończyła już tą rozmowę, ale Allie miała na ten temat inne zdanie.
- Idź po nią…
- Nie… - nie miała zamiaru jej niańczyć i nigdzie prowadzać. To, że dzielą razem pokój nie oznacza, że muszą rozmawiać. Lepiej będzie dla tej nowej, jeśli się w ogóle do niej nie będzie odzywać.
- Idź po nią albo powiem dyrektorowi, że znowu nie masz na sobie mundurka… - To był już szantaż! Selena wiedziała, że nie noszenie oficjalnego stroju na terenie szkoły jest zabronione i surowo karane. Przekonała się o tym dwa lata temu, gdy nie miała go na sobie na rocznicy urodzin patrona szkoły. Dyrektor wezwał ją do siebie i na dwa miesiące zabronił jej wstępu do pracowni malarskiej. Tym razem nie mogła do tego dopuścić. Sztuka przede wszystkim.
- D-dobra, pójdę po nią… 


 Natomiast Joe siedział w tej samej pozycji przez cały czas, będąc w lekkim szoku. Bardzo dużo do myślenia dała mu na ta mowa brata. Uświadomił sobie, że musi zrobić wszystko co tylko może, aby poprawić swoje stosunki z Ashley. Jeżeli nawet nic z tego nie wyjdzie będzie wiedział, że zrobił wszystko co w jego mocy, a ona nie była mu po prostu pisana. Poczuł, że właśnie teraz jest ten czas. Czas, w którym jego dziewczyna pozna wreszcie jego prawdziwe „ja”. Bez jakiejkolwiek maski sarkastycznego dupka jakim był na co dzień. Postanowił, że zrobi coś w co włoży wszystkie uczucia, które żywi do niej. Ale właśnie co do niej czuł? Tego nie był pewien. Kiedyś jego starszy brat, Kevin powiedział mu, ze jeżeli naprawdę znajdzie tą jedyną będzie wiedział to od samego początku.  W jego przypadku słowa te sprawdziły się w stu procentach. Rok temu na wakacjach poznał piękną dziewczynę o imieniu Danielle. Od samego początku był pewien, że to ta na całe życie. Cztery miesiące później wzięli ślub, a teraz oczekują na narodziny ich pierwszego dziecka. Historia niczym z komedii romantycznej. Jak on zazdrościł tego bratu. Z Ashley był już od dłuższego czasu jednak nadal nie wiązał z nią poważniejszych planów na życie, a nawet nie wiedział czy to miłość czy tylko zwykłe zauroczenie. Chociaż ich związek pasował do tej drugiej opcji. Miał wrażanie, ze z każdym dniem oddalali się od siebie, a i on nie czuł do niej nic więcej niż zwykłą przyjaźń. Jeżeli tak można nazwać uczucie do dawnej ukochanej. Jednak postanowił zawalczyć o ten związek. Wziął kartkę papieru i długopis i zaczął tworzyć piosenkę specjalnie dla niej. Słowa bez trudu wypływały spod jego dłoni tworząc naprawdę piękną, wywodzącą się prosto z jego serca piosenkę. Sam nie mógł uwierzyć w to, jak szybko udało mu się skomponować coś tak dobrego. Teraz zostało tylko dobranie odpowiedniej muzyki, do napisanego przed chwilą tekstu. I z tym nie miał zbytnich problemów i po dosłownie piętnastu minutach cała piosenka była gotowa. Postanowił dłużej nie zwlekać i wziął w dłoń swoją komórkę po czym napisał sms-a do swojej dziewczyny z prośbą o spotkanie w parku. Chwilę później dostał odpowiedź, że za chwilę tam będzie. Szybko wziął gitarę stojącą w kącie pokoju, tuż obok łóżka Nicholasa, po czym szybko zamknął na klucz drzwi pokoju i ruszył w stronę parku. Teraz już wiedział, że przyszłość tego związku zależy od tego co już za kilka chwil mas się zdarzyć. Jeżeli Ashley zaakceptuje jego prawdziwy charakter, to prawdopodobnie mocno zbliży ich do siebie. Natomiast jeżeli nie będzie potrafiła ona pogodzić się z tym kim on naprawdę jest będzie oznaczać to definitywny koniec tego związku. W końcu żadne poważne uczucie nie może być oparte na kłamstwie i udawaniu kogoś kim naprawdę się nie jest. Wreszcie doszedł na miejsce, gdzie zawsze się spotykali. Była to mało uczęszczana, jednak bardzo piękna alejka. Bardzo lubił to miejsce i ten klimat. Przypominał mu chwile spędzone w New Jersey, jak był małym chłopcem i na placu za domem bawił się z braćmi. Oparł gitarę o małą drewnianą ławeczkę po czym sam na niej usiadł przymykając oczy. Z niecierpliwością czekał aż się pojawi. Z jednej strony cieszył się, że wreszcie dowie się czy uczucie ich łączące jest prawdziwe i przetrwa wszystko, czy to tylko zwykłe zauroczenie, pomyłka. Nagle poczuł, że ktoś siada obok niego po czym muska jego policzek. Od razu wiedział kto to. Otworzył oczy i ujrzał swoją dziewczynę uśmiechającą się od ucha o ucha. Przytuliła się do niego mocno, a on z żalem stwierdził, że nie poczuł nic wyjątkowego.
-Witaj kochanie. Co chciałeś mi takiego ważnego powiedzieć?- spytała nadal radośnie dziewczyna. Nadal nie wiedziała co chciał jej powiedzieć, gdyż niewiele można było wywnioskować z krótkiego sms-a, którego jej napisał. 
-Musze powiedzieć ci coś bardzo ważnego.- powiedział trochę tajemniczym tonem. 
-Zaczynam się ciebie trochę bać.- na jej twarzy nie było już tego uśmiechu z przed kilku sekund.
-Chciałbym powiedzieć  ci wreszcie prawdę.  Nie jestem tym człowiekiem, za którego mnie bierzesz. Może najlepiej wyjaśni ci to ta piosenka.- po wypowiedzeniu tych słów wziął gitarę i zaczął śpiewać:

I guess I just got lost
Bein' someone else
I tried to kill the pain
Nothin ever helped
I left myself behind
Somewhere along the way
Hopin to come back around
To find myself someday

Lately I'm so tired of waiting for you
To say that it's ok, but tell me
Please, would you one time
Just let me be myself
So I can shine with my own light
Let me be myself
Would you let me be myself

I'll never find my heart
Behind someone else
I'll never see the light of day
Living in this cell
It's time to make my way
Into the world I knew
Take back all of these times
That I gave in to you

Lately I'm so tired of waiting for you
To say that it's ok, but tell me
Please, would you one time
Let me be myself
So I can shine with my own light
And let me be myself
For a while, if you don't mind
Let me be myself
So I can shine with my own light
Let me be myself

That's all I've ever wanted from this world
Is to let me be me

Please would you one time
Let me be myself
So I can shine with my own light
Let me be myself
Please would you one time
Let me be myself
So I can shine with my own light
Let me be myself
For a while, if you don't mind
Let me be myself
So I can shine with my own light
Let me be myself
Would you one time... oooh
Let me be myself
Let me be me

Nigdy nie myślała, że może czuć się jeszcze bardziej samotna i wyobcowana. Selena przyszła po nią, ale nie odezwała się do niej ani słowem, a po zakończeniu uroczystości ulotniła się gdzieś w zaskakująco szybkim tempie. Na swoje szczęście zapamiętała powrotną drogę do kampusu dziewczyn, ale przed pójściem spać miała jeszcze ochotę na krótki spacer. Zadrżała z zimna, kiedy zawiał trochę chłodniejszy wiatr. Nie wiedziała gdzie iść, bo nie znała tych terenów. Nogi same prowadziły ją dalej. Najpierw za główny budynek, później za niewielki ogród, aż w końcu dostrzegła park. Wkroczyła na jedną z alejek. Wiedziała, że to nierozsądne, ale nie było jeszcze tak późno. Żadna z latarni stojących przy ścieżce jeszcze nie świeciła. Nagle usłyszała dźwięk. Bardzo ładny dźwięk, w którym wyczuwała odrobinę goryczy i żalu. Uśmiechnęła się słabo do siebie. Widać był ktoś jeszcze, kto nie umiał się odnaleźć w otaczającym świecie. Im dalej szła tym muzyka stawała się głośniejsza, a po chwili ktoś zaczął śpiewać. Był to silny, męski głos. I w jednej chwili zobaczyła parę siedzącą na ławce. Ukryła się za drzewem, żeby ich nie wystraszyć. Wyglądała co chwilę zza niego, aby lepiej im się przyjrzeć. Dziewczyna wydawała jej się znajoma. To chyba ona siedziała dzisiaj przed nią i Seleną. Rzuciła nawet w stronę czarnowłosej złośliwy komentarz, na co ona  nie pozostała jej dłużna i odpowiedziała słowami, których Demi nie słyszała w ciągu całego życia. Natomiast jego twarzy nie widziała. Siedział do niej tyłem, śpiewając i grając dla ukochanej. Było w tym coś mistycznego. Nie wiedziała czy to za sprawą tego miejsca czy tej muzyki, ale wyobrażała sobie, że to ona jest jego muzą i natchnieniem. Cieszyła się, że są jeszcze tacy ludzie z ogromną pasją do muzyki. Miała nadzieję, że spotka go gdzieś w szkole. Zapewne nie będzie to trudne. Pewnie wszędzie chodził ze swoją gitarą i starał nie rzucać się w oczy. Na pewno nie należał do tych popularnych uczniów. Być może uśmiechnie się do niego, żeby go wesprzeć. Jeśli oczywiście nie stchórzy. Jej rozmyślania przerwały krzyki. Dwójka zakochanych kłóciła się teraz o coś. Po chwili zaczęli patrzeć na siebie w milczeniu, a później odeszli. Każde w swoją stronę. Tak, Demetrio, to dobry czas żebyś się ulotniła. 


Cieszył się, że może wreszcie pokazać jej, co naprawdę czuje. Kiedy tak siedział przed nią i śpiewał dla niej, zaczął zastanawiać się czy w ogóle powiedział jej, kiedyś, że ją kocha. Byli ze sobą tak długo i stało się to tak oczywiste, że są razem, że nigdy nawet nie przyszło mu do głowy, by wypowiedzieć te dwa tak ważne słowa. Chyba się gdzieś pogubił w tym całym związku. Wszyscy dookoła oczekiwali od niego, że będzie kochał Ashley, oświadczy się jej i będą żyć razem długo i szczęśliwie. Wszyscy uważali, że idealnie do siebie pasują. Na zewnątrz. Niestety nie wiedzieli, jak to wygląda od środka. I nie chodziło mu o to, że nic do niej nie czuł. Napisał dla niej piosenkę, a to coś musiało oznaczać. Nie był jedynie pewien czy ona jest tą jedyną, z którą chce kroczyć przez życie. Była urocza i bardzo dziewczęca i nawet potrafiła go rozśmieszyć, ale czasami łapał się na tym, że gdy ją całował nie miał jej obrazu przed oczami. Zawsze była to inna dziewczyna. Taka, której nie znał, ale wiedział, że gdyby ją spotkał to na pewno by się w niej zakochał. Ash nawet nie śniła mu się po nocach i nie wzdychał na jej widok. Może byli już zmęczeni sobą, może za dużo czasu spędzali razem.Nie znał odpowiedzi. Chciał jedynie ratować ten związek, by nie mieć później pretensji o to, że nawet nie zawalczył o niego. By inni nie mieli pretensji do niego, że spieprzył coś, na co inni pracują latami, a on to dostał w jednej chwili.
Skończył śpiewać i odłożył gitarę na bok. Patrzył w ciszy na swoją towarzyszkę, wyczekując na jej reakcję. Wyobrażał sobie, że rzuci mu się w ramiona, bo zawsze reagowała bardzo emocjonalnie, ale zdziwił się, gdy nic takiego nie nastąpiło. Zaczynało go to drażnić. 
- Nic nie powiesz? – wstał z ławki i zaczął się kręcić. Miał ochotę zapalić, jak zawsze gdy się denerwował. Nie był nałogowcem, ale nie miał nic przeciwko. Czasami nawet przypalał coś mocniejszego.
- Co… to… miało… być? – nie takiej odpowiedzi się spodziewał. To miała być ich romantyczna chwila. Chyba jeszcze nigdy takiej nie doświadczyli, a ona zadaje tak głupie pytanie z miną, wyrażającą odrazę?!Zdecydowanie powinien zapalić. – Nie gniewaj się Joey... – „Joey” - nie znosił gdy tak do niego mówiła. Stanęła naprzeciwko niego i zaczęła bawić się jego włosami. I tego też szczerze nienawidził. Poszperał w kieszeniach spodni czy aby przypadkiem nie miał w nich papierosa, ale niestety tym razem nie miał szczęścia. – Joey wiesz… strasznie to było sentymentalne i kiczowate… -próbowała go przytulić, ale ją odepchnął. Mocno. – Ej, Joe o co ci chodzi? 
- O co mi chodzi? O co tobie chodzi? 
- No, jak to?! Nie odzywałeś się do mnie przez prawie całe wakacje! Nie raczyłeś odebrać nawet jednego cholernego telefonu ode mnie! I nagle wyskakujesz dzisiaj z sentymentalną balladą! Gdybyś choć trochę mnie znał, wiedziałbyś, że tego nie znoszę! – wyrzucała z siebie słowa z szybkością karabinu maszynowego. Miał pewność, że słyszeli ją ludzie w całym stanie, Georgia. 
- No właśnie problem jest w tym Ash, że ja nie znam ciebie i ty nie znasz mnie! Nasz związek to jakieś gówno, które chciałem dzisiaj poskładać, ale twoja reakcja utwierdziła mnie w przekonaniu, że to niema sensu! – po jego słowach zapadła cisza. Joe nie wiedział ile dokładnie trwała, ale była to najdłuższa i najbardziej męcząca cisza w jego życiu. Słyszał jej ciężki oddech i widział niedowierzanie w jej oczach, ale nie żałował tego, co powiedział. 
- Joey… - znowu próbowała go przytulić, ale ponownie ją odepchnął. 
- Nie, Ashley, to nie ma sensu… Nie chcę tego dłużej ciągnąć… - spojrzał na nią po raz ostatni. Przypomniał sobie, jak się poznali. Byli wtedy gówniarzami, a teraz są prawie dorośli. Dużo razem przeszli, ale więcej mogą osiągnąć osobno. Ale najbardziej bolało go to, że nawet nie próbowała udawać, że podoba się jej piosenka. Nie tego od niej oczekiwał po czterech latach związku. A on nie był tym, kogo ona chciała. – Na razie… - miał ochotę się napić. I zapalić. I może zabawić.
- Joseph! – I tego też nie lubił. Protekcjonalność w tonie jej głosu była wkurwiająca. Zaśmiał się w duchu. Powinien dostać medal za to, że tyle z nią wytrzymał. Przystanął na chwilę, gdy zawołała jego imię. Nie odwrócił się, jednak. – Jeśli teraz odejdziesz nie będziesz mógł wrócić! Słyszysz?! 
- Cześć, Ash… - odszedł kawałek dalej i wypuścił ze świstem powietrze. Pierwszy raz od dłuższego czasu czuł, że naprawdę żyje. Wyciągnął telefon z kieszeni spodni i postanowił, że zadzwoni do starszego brata. – Hej, Kev… za ile będziesz? Piętnaście minut? To dobrze, bo musimy pogadać…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz