Niektóre wydarzenia odciskają się w nas tak głęboko,
że stają się bardziej doniosłe dopiero długi czas później. Takie chwile jątrzą
przeszłość, a przez to są zawsze obecne w naszych wciąż bijących sercach.
Niektórych wydarzeń się nie wspomina, lecz przeżywa je od nowa.
Szedł przyspieszonym krokiem alejkami parku.
Nie obchodziło go zupełnie to, że padał deszcz, a jego koszula z
resztą jak i cała reszta garderoby była doszczętnie przemoczona. Czuł się
wreszcie wolny, jakby dostał kolejną szansę od losu, szansę której nie mógł już
zmarnować. Teraz był już pewny, ze zacznie zupełnie nowy rozdział w swoim
życiu, wolny od wszelkich kłamstw i obłudy. Postanowił pogadać szczerze z
człowiekiem, który zawsze służył mu dobrą radę, wspierał i zawsze szanował jego
decyzje. Osoba tą był jego starszy brat Kevin. Pracował on w teatrze
szkolnym, gdzie był jednym z dwóch nauczycieli aktorstwa. Zajmował się
młodymi, utalentowanymi dzieciakami i przygotowywał przeróżne spektakle. Właśnie
teraz był obecny na teranie szkoły, a właściwie dokładnie w miejscu swojej
pracy, dlatego też Joseph kierował się właśnie w tamtym kierunku.
Chwilę później stanął przed wielkimi starymi
drzwiami budynku. Znajdował się on w centralnym miejscu placu szkolnego, gdzie
mchu było najwięcej. Kiedy tylko przekroczył próg, poczuł specyficzną atmosferę
tego miejsca. Magia i nuta tajemniczości wywołały w nim dziwne odczucia, jakby
podziwu i szacunku dla pracy brata. Naprawdę spodobało mu się tu. Nie bywał tu
zbyt często. Prawdę mówiąc, od początku nauki w tej szkole nie był tu nawet ani
razu. Skończył rozmyślać i ruszył w stronę sceny, gdzie zapewne znajdował się
człowiek, którego szukał. Właśnie teraz rozmawiał on o czymś z jego
współpracowniczką, panną Douglas. Była to starsza kobieta, z wielką pasją do
aktorstwa. Bardzo często bywała w głównym budynku szkoły, gdzie udzielała
lekcji z historii sztuki dlatego Joseph znał ją doskonale. Kevin, kiedy tylko
zobaczył brata zakończył rozmowę i ruszył w jego kierunku. Wiedział, że to
jakaś poważna sprawa, bo tylko wtedy jego młodszy brat prosił kogokolwiek o
poradę lub wsparcie. Natomiast Joe, oparł gitarę o jedno z krzeseł znajdujących
się na widowni, po czym usiadł na brzegu sceny. Dosłownie kilka sekund później
dołączył do niego Kevin. Bez problemu zauważył, że jego brat wygląda zupełnie
inaczej niż jeszcze kilka dni temu. Przez ostatnie kilka miesięcy chodził cały
czas przybity i nieobecny, a teraz wyglądał jakby pozbył się jakiegoś wielkiego
ciężaru. Zastanawiał go tylko jeden jedyny fakt. Mianowicie dlaczego jest on
całkowicie przemoczony, no i po co mu była gitara, którą przytargał tu ze
sobą.
-Jesteś cały mokry. Coś ty robił człowieku?- zapytał
z nutą ciekawości w głosie.
-Zrobiłem coś co powinienem zrobić już dawno temu.-
w tym momencie zawiesił głos, czekając na reakcję brata.
-Może sprecyzujesz to dokładniej, bo nie jestem
jasnowidzem, jakbyś nie zauważył.- powiedział lekko się uśmiechając.
-Tak w małym skrócie. Postanowiłem wreszcie otworzyć
się przed nią, jednocześnie dać ostatnio szansę temu związkowi, napisałem dla
niej piosenkę, w której wyraziłem całe moje uczucia do niej.-znów na chwile
zawiesił głos. Nie miał nawet na tyle sił, by wypowiedzieć jej imię.- Byłem
naprawdę skończonym idiotą, myśląc że jej się to spodoba. Wyśmiała mnie i
powiedziała mi, że gdybym ją znał wiedziałbym, że ona nie lubi serenad i
ogólnie takich szopek. Wtedy przegięła już na całej linii, a ja wygarnąłem jej,
że skoro różnimy się tak bardzo to nie warto brnąć dalej w to wszystko i
zostawiłem ją samą w osłupieniu. A kiedy byłem już w znacznej odległości krzyknęła
mi na odchodne, ze jeżeli teraz odejdę to nie będzie odwrotu, a ja kompletnie
ją zignorowałem.-delikatnie zaspany skończył opowiadać całą historię.
- Jesteś pewien, że nie będziesz tego później
żałował?- spytał lekko zamyślony.
- Jestem pewien, jak jeszcze nigdy w życiu. I wiem
na pewno, że nie będę żałował żadnego z wypowiedzianych prze ze mnie słów. Chcę
zacząć zupełnie nowy rozdział w życiu i nie chcę popełnić błędów, które
już popełniłem.-powiedział pewnie.
-Rozumiem cię doskonale i szanuję twoją decyzję, ale
pomyślałeś co teraz zamierzasz zrobić?- spytał lekko się zamyślając.
-Chciałbym wreszcie pokazać światu, że nie jestem
takim dupkiem za jakiego mnie dotąd uważano i zająć się na poważnie muzyką, bo
właśnie z nią wiąże swoje plany na przyszłość. Ale może na początek wybrałbyś
się ze mną do jakiegoś baru, bo muszę jakoś odreagować?- zwrócił się do
brata.
-Chciałbym, ale wiesz, że nie mogę. Mam teraz dużo
zamieszania w pracy, w końcu już od jutra startują castingi do tej nowej
adaptacji Romea i Julii… No a w domu czeka na mnie Dani. Nie zostawię jej samej
w domu w takim stanie...-odpowiedział szczerze.
- Rozumiem, w końcu to twoja pierwsza pociecha, a ja
bym sobie coś zrobił gdyby przeze mnie mojemu bratankowi coś się stało.-
powiedział z uśmiechem.- No dobra, nie będę ci przeszkadzał bo masz sporo
roboty, więc wyciągnę Nicka, bo ostatnio też jakiś nieobecny chodzi…
-Joe tylko pamiętaj, żeby nie wrócić za późno… Może
i jestem twoim bratem, ale jestem też nauczycielem…- uśmiechnął się do niego,
po czym Joe wyszedł z budynku, kierując się w stronę kampusu. Deszcz przestał
na chwilę padać, jednak wszystko dookoła pokrywały malusieńkie krople wody.
Powietrze było chłodne i rześkie, co mu bardzo odpowiadało. Pogoda, która
panowała Hinersville naprawdę mu odpowiadała. Nie przepadał za upałami i
suszami, wolał chłodne i wilgotne miejsca. A deszcz uwielbiał już od czasów
kiedy był dzieckiem. Większość piosenek, które napisał powstało właśnie w
deszczową pogodę. Jego rozmyślania na temat deszczu i aury panującej w
miasteczku przerwał fakt, iż stanął właśnie przed drzwiami własnego pokoju. Kiedy
tylko przekroczył próg mieszkania zobaczył Nicholasa leżącego na swoim łóżku
zupełnie nieobecnego i smutnego. Teraz tym bardziej dobry wydawał mu się pomysł
wyciągnięcia go na imprezę, aby oderwał się od wszystkich problemów choć na
chwilę.
-Dobra bracie, koniec tego lenistwa.- powiedział
pewnie, na co jego brat posłał mu tylko pytające spojrzenie.- No co się tak na
mnie patrzysz, jakbyś zobaczył co najmniej ufoludka jakiegoś.- powiedział
śmiejąc się lekko.
-Nie mam jakoś nastroju na imprezowanie. Mam
kompletnego doła, bo Selena nie chce mnie znać. Wszystko się sypie, i co
najgorsze nie wiem jak to naprawić.-lekko zrezygnowany załamał ręce.
-No to właśnie to jest kolejny powód, dla którego
musisz pójść ze mną. Zbierzemy kilku chłopaków, pójdziemy do klubu i zapomnimy
o wszystkich naszych problemach chociaż na chwilę. Ja zapomnę o czterech
latach, które straciłem, a ty o tej całej sytuacji z Seleną.
-Może masz rację. Potrzebuje trochę luzu i dobrej
zabawy, z resztą tak jak ty. No to co zbieramy się?- spytał brata.
-No jasne, ze idziemy, ale chyba w takich łachach
nie pójdziesz na imprezę.-odparł lekko rozbawiony, patrząc na ubiór brata.
Rzeczywiście lekko rozciągnięty T-shirt i granatowe szorty nie były zbytnio
stosowne do wyjścia. Nicholas bez słowa ruszył w kierunku szafy, wybrał jakiś
pasujący zestaw, po czym zniknął za drzwiami łazienki. Po piętnastu
minutach obaj byli gotowi do wyjścia. Po drodze do klubu zebrali resztę ekipy.
Zapowiadała się naprawdę udana, mocno zakrapiana impreza w wyłącznie męskim
gronie.
-Zobacz tatusiu, jak wysoko się huśtam! –
uśmiechnęła się przez sen, jak zawsze, kiedy widziała w nim twarz ojca.
Słyszała, jak krople deszczu uderzają o parapet.
- Ślicznie skarbie! – przeszedł ją miły
dreszcz po plecach, kiedy usłyszała w myślach jego głos. Z biegiem lat to
wspomnienie nie wyblakło, a nawet było jeszcze bardziej intensywne. – Skacz
, złapię cię! –skoczyła w jego silne ramiona, nie bojąc się, że ją
zawiedzie. Zawsze dotrzymywał obietnicy. Zawsze był przy niej.
Przekręciła się na drugi bok. Kolejne wspomnienie
przesunęło się w jej pamięci, jak kadr bardzo starego filmu. Deszcz stawał się
co raz głośniejszy.
- Tato! Tato! - była już trochę starsza
i miała prawie wszystkie stałe zęby. Mimo to dalej czasami budziła się w
nocy i wołała go.
- Jestem, Dems… - zaspany, w kraciastej
piżamie przybiegał, jak najszybciej mógł. – Co się stało? – pytał za każdym
razem, chociaż wiedział o co chodzi.
- Zobacz czy pod łóżkiem nie ma potwora… -
schylił się i uważnie zajrzał w każdy kąt. Za to tak bardzo go kochała. Był
wtedy jej bohaterem. Niczego się nie bał. Ruchem głowy potwierdził, że nic się
tam nie czai, poprawił jej kołdrę, odgarnął grzywkę z oczu i ucałował na
dobranoc. – Kocham cię tato…
- Ja ciebie też, księżniczko… - kolejna
klatka filmowa przesunęła się z szybkością światła. Na dworze zerwał się wiatr.
Teraz już lało, jak z cebra. Jej usta wykrzywił grymas. Wiedziała,
co zaraz nastąpi. Westchnęła w duchu i próbowała się od tego uwolnić.
- Tato, tato! –wpadła do domu, jak burza.
Właśnie skończyła lekcje gry na fortepianie i pani bardzo ją pochwaliła.
Musiała mu o tym opowiedzieć.
Deszcz zacinał o szyby co raz zacieklej.
- Tato, gdzie jesteś?! – szukała go po całym
domu. Zdziwiło ją to. Zawsze o tej porze siedział w swoim gabinecie na
pierwszym piętrze…
Skuliła się w sobie, szczelniej przykrywając kołdrą.
Wbiegła do sypialni rodziców. Rozejrzała się
dookoła siebie. Coś przykuło jej uwagę. Czerwona plama sączyła się po
podłodze. Podeszła bliżej, chcąc sprawdzić, co to takiego…
- Taaaaaaaaaaaaaato! – ramy okna rozwarły się z
łoskotem. Na zewnątrz szalała okropna wichura. A ona znów widziała Jego twarz. Martwą.
Bez wyrazu. Krzyczała i kopała nogami o ramę łóżka. Wciąż to samo. Chciała się
od tego uwolnić. Wbijała sobie palce w dłonie aż poczuła, jak krew zaczyna
wyciekać z nowo powstałych ran. Płakała i krzyczała na przemian. Ściskała kurczowo
ramiona. Dotykała swojej twarzy. Wszystko byle tylko te koszmary zniknęły…
Selena nie lubiła, jak coś przerywa jej sen. A na
pewno nie wtedy, kiedy następnego ranka musiała wcześnie rano wstać. Jednak to
co zobaczyła zmroziło jej krew w żyłach. Musiała dwukrotnie przetrzeć oczy, żeby
się upewnić, że nie śni. Szybko zapaliła światło i zamknęła okno. Podbiegła do
dziewczyny, która w tej chwili próbowała powyrywać sobie włosy z głowy.
Czarnowłosa nie wiedziała, co ma zrobić. Nigdy nie znalazła się w takiej
sytuacji. Nigdy nie widziała nikogo kto by miał takie schizy. Usiadła obok niej
i złapała jej dłonie.
- Nie żyje, nie żyje, nie żyje… - wciąż powtarzała
te słowa, z trudem tłumiąc płacz.
- Spokojnie… - trzymała ją mocno, by nie zrobiła
krzywdy jej ani przede wszystkim sobie. – Już jest dobrze… - no tak miała nie
robić za niańkę, tymczasem zajmuję się rozhisteryzowaną nastolatką.
Genialnie. Zaczęła głaskać ją po głowie, tak jak
mama kiedyś ją, jak była mała i śniły jej się koszmary. Minuta za minutą
ciągnęła się, jak w zwolnionym tempie. Czuła, jak jej współlokatorka zaczyna
się uspokajać. Nareszcie.– Już wszystko w porządku… - nagle ktoś otworzył drzwi
i do pomieszczenie wpadła grupka dziewczyn razem z Allie. Zapewne obudziły je
krzyki.
- Co tu się stało?! – ich opiekunka wyglądała na
przerażoną, kiedy zobaczyła zapłakaną, ale już spokojniejszą Demi i
Selenę siedzącą obok niej.
- To tylko zły sen… Nic więcej. – Allie lubiła
Selenę, ale znała ją dobrze i wiedziała, że dziewczyna lubi czasem
skłamać.
- Demi? – spojrzała teraz na dziewczynę, która do
tej pory siedziała cały czas cicho, oddychając nierównomiernie. Dłonie trzymała
mocno splecione na poduszce, a wzrok wbiła w podłogę.
- To prawda… - zachrypła od płaczu i krzyku i jej
głos przypominał teraz żabi skrzek, co u kilku dziewcząt wywołało chichot, ale
kobieta od razu skarciła je wzrokiem i przestały. Spojrzała na opiekunkę po raz
pierwszy tego wieczoru. Oczy miała przekrwione od łez. Allie miała dziwne
wrażenie, że nie był to zwyczajny koszmar i taka sytuacja jeszcze może się
powtórzyć. Musi ją bacznie obserwować.
- Dobra, dziewczyny… Wracamy do pokoi i idziemy
spać! – klasnęła w dłonie i wygoniła je za drzwi. – Wam radzę, to samo, bo już
jest późno…
- Świr mieszka ze świrem! – Taylor rzuciła jeszcze
na odchodne, po czym wszystkie dziewczyny zaczęły się głośno śmiać.
- Oh, spadaj Swift, bo inaczej zobaczysz, jak pięść
świra ląduje na twojej wytapetowanej buźce. – Selena zatrzasnęła jej drzwi
przed nosem i szybko, trzęsąc się z zimna wróciła do łóżka.
W pokoju zapanowała niezręczna cisza, przerywana
jedynie tykaniem starego zegara. Żadna z nich nie wiedziała, jak ją
przerwać.
- Dziękuję… za pomoc… - Demi odważyła się odezwać
pierwsza. Jej słowa były szczere. – Gdyby nie ty, to…
- Nie dziękuj, nie musisz i nic nie mów… To nic
takiego… - Selena zgasiła lampkę i odwróciła się na drugi bok, dając do
zrozumienia, że rozmowę uznała za zakończoną. Demi stwierdziła, że weźmie z niej
przykład. Teraz powinno jej się śnić coś innego. Coś miłego. Może ten
nieznajomy gitarzysta z parku? I ze wspomnieniem o nim zasnęła.
Opuścili już jedyny klub w Hinersville, do którego
wpuszczono ich bez pokazywania dowodów tożsamości i udali się do domu jednej z
miejscowych lasek, którą wyrwał dzisiejszego wieczoru Greg. Była niebrzydka i
koleżanki też miała całkiem spoko. Z resztą było mu wszystko jedno. Pił kolejne
piwo i miał zamiar za chwilę zajarać jointa. Żadna dziewczyna nie była mu w tej
chwili potrzebna do szczęścia.
- Nie wierzę! Ty i Ash zerwaliście! Nie wierzę!
–Taylor, jeden z jego najlepszych kumpli i napastnik z drużyny Nicka powtarzał
przez cały wieczór tych kilka słów. – Ona jest taka gorąca…
- To sobie ją weź… - nie chciał o niej gadać. Nie
chciał o niej myśleć. Nie tutaj. Nie teraz.
- Chyba żartujesz?! Nie biorę się za zużyte…
-spojrzeli na siebie i parsknęli śmiechem. Obu skończyło się piwo, więc Taylor
wyciągnął jointa i podał go Joe. Chłopak zapalił go i poczuł, jak jego płuca
wypełniają się dymem. Zrobił tak jeszcze kilka razy, aż zakręciło mu się w
głowie. Położył się na podłodze. Było mu dobrze. Znalazł się w świecie bez
Ashley. Znalazł się w świecie bez West High. Znalazł się w swoim świecie. Mógł
tu robić, co chciał. Zaśmiał się na cały głos, bo nie czuł grawitacji. Chyba
leciał. Wszystko wirowało wokół niego. A może to on się kręcił? Było dobrze
tak, jak było…
Za dużo wypił i żołądek z całą zawartością podjechał
mu do góry. On sam zaś zwisał gdzieś pomiędzy poręczą schodów a ścianą. Gdyby
Selena go teraz zobaczyła… Pewnie pomyślałaby, że jest żałosny. To śmieszne. Był
zalany, a i tak widział jej twarz przed oczami. Była taka… ładna.
- Hej, uważaj! – ktoś złapał go za ramię. Poczuł
słodkie, dziewczęce perfumy, od których zrobiło mu się jeszcze bardziej
niedobrze. Odwrócił się, by zobaczyć, kto jest ich właścicielką.
Czerwonowłosa twarz patrzyła na niego przyjaźnie, uśmiechając się do
niego. – Spadłbyś. –Była ładna. Naprawdę mu się podobała, co trochę go
zdziwiło. – Jestem Jennifer.– wyciągnęła do niego rękę i ładnie się
uśmiechnęła. Lubił takie uśmiechy. W ogóle lubił uśmiechnięte dziewczyny.
Selena się ostatnio nie uśmiechała.
- A ja jestem Nick i muszę ci jakoś podziękować… - i
nim się obejrzał, całował ją szaleńczo na schodach.
Wyszli na dwór. Deszcz wciąż padał, ale nie
przeszkadzało im to. Joe miał wrażenie, że niebo spada mu na głowę. Nick
natomiast nie doszedł jeszcze do siebie, a w dłoni trzymał pomiętą kartkę z
numerem telefonu Jessici. Joanny. Czy jak jej tam było na imię.
- Chłopak ze mnie co się zowie, Piję piwo na
budowie… - Greg zaczął śpiewać, a właściwie drzeć się na całe
miasteczko. W niektórych oknach pozapalały się światła.
- Mam charakter sportowy, strzelam z nogi i z
głowy! – reszta mu zawtórowała. Skakali, biegali i krzyczeli. Spokojne
Hinersville już pewnie dawno nie było świadkiem czegoś podobnego.
- Zwierzę ze mnie niespokojne! – Taylor wydał
z siebie dźwięk, przypominający ryk lwa.
- Na meczu, jak na wojnie! – Nick opróżnił
swoje piwo do końca i rzucił butelkę gdzieś w las.
Dotarli pod bram szkoły, ale nie zamierzali iść
spać. Bez problemu, po kolei każdy przeskoczył mur.
- Zobaczcie, co mam… - Taylor pomachał im pękiem
kluczy przed oczami.
- Skąd? – Joe podszedł bliżej, bo nie wierzył w to, co
widzi.
- Wypadły Marymount’owi w czasie rozpoczęcia roku…
-nie lubili dyrektora. Właściwie nikt go nie lubił. Mieli więc okazję, by
trochę się na nim zemścić. Gdyby nie byli tak pijani, pewnie by to przemyśleli.
W tym wypadku nie zastanawiali się zbyt długo.
- Macie ochotę rozegrać mały mecz w budynku?
Wpadli do gabinetu dyrektora, by zrobić tam małe
zamieszanie. Rozgrywali właśnie mecz. Nie patrzyli na to, ile rzeczy spadło
przez nich z biurka. Doniczka z paprocią, stojąca na parapecie zachwiała
się niespokojnie. W ciągu pięciu minut całe pomieszczenie wyglądało,
jakby przeszło przez nie tornado.
- Jestem Messi! – Joe zaczął odbijać piłkę głową,ale
raz uderzył za mocno i uderzyła ona w popiersie założyciela szkoły, które
zachwiało się i upadło na ziemię, rozbijając na drobne części. Nim się
spostrzegli, włączył się alarm. Nim zdążyli się zorientować włączył się głośny
alarm, a chwilę później wściekła twarz dyrektora pojawiła się w drzwiach.
- Co tu się dzieje?! – wszyscy w jednym momencie
wytrzeźwieli. – Żądam wyjaśnień! – Joe wiedział, że wpakowali się w kłopoty. I
to poważne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz