poniedziałek, 10 grudnia 2012

3. "Naprawdę jesteś z nimi spokrewniony?"

Niekiedy dopiero kara stwarza poczucie winy.

- Powie mi ktoś wreszcie, co tu się stało?! No i przede wszystkim co tutaj robicie?!- spytał podniesionym głosem dyrektor,  ale nikt nie miał nawet zamiaru mu odpowiedzieć. Od nagłego wejścia Marymounta żaden z chłopaków nawet się nie poruszył, nie mówiąc już o jakiejkolwiek konwersacji. - Widzę, że nikt nie jest na tyle uprzejmy żeby mi to wyjaśnić więc porozmawiamy inaczej. Teraz cała wasza szóstka pójdzie do swoich pokoi, a jutro po śniadaniu wszyscy macie czekać pod moim gabinetem. - Po zakończeniu swojej przemowy wyszedł z pomieszczenia, a zaraz za nim sześciu nieszczęśników, których rankiem spotka solidna kara. Każdy z nich powolnym, a w niektórych przypadkach również chwiejnym krokiem dotarł do swojego pokoju. Później u każdego z osobna zaczęła się walka z dziurką od klucza, która po znacznej ilości alkoholu, przez nich spożytego wydawała się bardzo mała i ruchliwa. Kiedy jednak w końcu udała im się ta sztuka, podstawowym kierunkiem, który obierali było ich własne łóżko. Bez problemu popadali w objęcia Morfeusza, zupełnie nie przejmując się już wydarzeniami, które czekają ich rano.
Prawie wbiegła do szkolnej stołówki, dysząc głośno i z trudem łapiąc powietrze. Kiedy się obudziła, Seleny już nie było, więc musiała sama sobie poradzić z odnalezieniem właściwej sali. Z resztą była pewna, że jej współlokatorka nie pomogłaby jej. Rozejrzała się dokładnie dookoła. Nie miała dużego rozeznania, ale to miejsce na pewno nie przypominało większości szkolnych stołówek. Przynajmniej nie tej z jej dawnej szkoły, gdzie nieprzyjemnie pachniało starym olejem i zepsutym jedzeniem. Ta tutaj wyglądała, jak  jadalnia z minionej epoki,  z drewnianymi stołami i ogniem, palącym się w kominku. Na ścianach wisiały obrazy z martwą naturą. Może naprawdę życie tutaj będzie o wiele lepsze? W dali wypatrzyła czarnowłosą dziewczynę, siedzącą z nieznanym jej chłopakiem. Postanowiła, że do nich podejdzie. Najwyżej Selena będzie ją ignorować. W najgorszym wypadku zacznie się na nią drzeć. Wzięła dwa głębokie wdechy i ruszyła przed siebie. Wszyscy dookoła niej szeptali o czymś wyraźnie przejęci. Słyszała strzępki rozmów, ale i tak nie wiedziała o co im chodzi. Znowu poczuła, że tu nie pasuje. Oni wszyscy się znali. Ona była tu obca i już na zawsze taką pozostanie.
- Hej. Mogę się przysiąść? – zapytała grzecznie, uśmiechając się nerwowo. Tak jak przewidziała, dziewczyna zignorowała ją. Być może dlatego że w uszach miała słuchawki i szkicowała coś z przejęciem w zeszycie. 
- Popełniasz właśnie towarzyskie samobójstwo, siadając z nami, ale jeśli chcesz to proszę. – chłopak uśmiechnął się do niej i odsunął krzesło, by mogła usiąść. Podziękowała mu skinieniem głowy i zajęła miejsce obok niego. Nalała sobie kawy do filiżanki, w ogóle nie spoglądając w stronę jedzenia. Żołądek miała tak zaciśnięty, że i tak nie była nic w stanie przełknąć. – Jestem Mitchell i muszę pogratulować odwagi skoro wytrzymałaś noc w towarzystwie Sel. – dziewczyna podniosła głowę z nad zeszytu, mrużąc oczy i robiąc nieprzyjemną minę. Chyba miała ochotę odciąć mu się, ale w ostatniej chwili zrezygnowała.
- Demi i naprawdę nie było tak źle… - dobra, poznała kogoś, kto nie będzie na nią warczał przy każdej, nadarzającej się okazji. Wielka gula w jej gardle nieco się poluźniła. 
- Jeśli będziesz miała jakiekolwiek pytanie, nie krępuj się i wal śmiało. Chętnie pomogę. 
- Dzięki. – znowu się uśmiechnęła, ale tym razem trochę szerzej i naturalniej. – nagle w jednej minucie ucichły wszystkie rozmowy. Demi nie wiedziała o co chodzi, dopóki nie zobaczyła, jak dwóch chłopaków przechodzi obok niej. Jeden miał proste, czarne włosy, drugi natomiast kręcone. Odwrócił się w ich stronę, jakby dobrze wiedział, kogo siedzącego w kącie, zobaczy. 
- Cała szkoła huczy od plotek, bo Ashley Greene zerwała z Joe Jonasem… To ten z krótszymi włosami. Podobno był tak zły na nią, że wczoraj upił się z kumplami, a później wkradli się do gabinetu dyrektora i zdemolowali go. Niektórzy mówią nawet, że go wyrzucą. – Mitchell, jakby czytał jej w myślach. Nachylił się w jej stronę i konspiracyjnym szeptem zaczął opowiadać to, czego sam się dowiedział. 
- Tylko jego? – zazwyczaj nie interesowały ją plotki, ale chciała zaznajomić się z życiem szkoły, żeby wiedzieć, jak ma w niej funkcjonować. 
- Jego koledzy to piłkarze. Ani dyrektor ani ich trener nie pozbędą się ich. Jego młodszy brat jest kapitanem drużyny, więc…
- Świergoczcie sobie na inne tematy, bo gdybyście nie wiedzieli to nie każdy tutaj musi mieć ochotę, by wysłuchiwać historie na temat cudownych braci J! – wyjęła słuchawki z uszu i zamaszystym ruchem ręki zamknęła zeszyt, ołówek wplątując we włosy. Czasami miała dziwne wrażenie, że wszystko w tej szkole kręciło się wokół tych dwóch nadętych pawi. – Mam serdecznie dość życia ich życiem, które całkowicie mnie nie obchodzi! – spakowała wszystkie swoje rzeczy i zarzuciła torbę na ramię. – Jak dla mnie obaj mogą stąd spadać! Zamknij się Mitch! – uciszyła go zanim zdążył jej odpowiedzieć. Zabrała teczkę i jak najprędzej skierowała się w stronę wyjścia.
- Musisz jej wybaczyć… Poprzedni rok był dla niej ciężki... – chcąc nie chcąc odwrócił głowę w stronę chłopaka o kręconych włosach. Gdyby nie on, może jego przyjaciółka nie warczałaby tak na wszystkich po kolei. No może trochę mniej.

Obudziło go światło, które uporczywie przenikało przez zasłony zawieszone w oknach. Otworzył oczy, jego głowę przeszył niesamowity ból. Domyślał się o co chodzi. Złowieszczy kac gigant daje mu się we znaki. Wspomnienia z wczorajszego wieczoru, jedno po drugim powracało do niego. Ostro wczoraj zabalowali, może nawet trochę za ostro, ale impreza odniosła oczekiwany skutek. W końcu oderwał się od tej całej niezdrowej sytuacji z Ashley. Zastanowił się chwilę, jak ona spędziła swój pierwszy wieczór singielki. Czy też upiła się do nieprzytomności. Prychnął na samo stwierdzenie. Ash liczyła kalorie wszystkiego, co jadła i piła. Nigdy nie widział jej pijanej. No i Nicholas wczoraj również wyglądał na zadowolonego. Joe  Powoli zaczął sobie przypominać wszystkie szczegóły z wczorajszej imprezy. Klub,  alkohol prawie lejący się strumieniami… i ten nieszczęsny mecz… I rozbite popiersie. I w tym właśnie momencie oprzytomniał i spojrzał  na zegarek, stojący na jego szafce nocnej, który wskazywał  godzinę za piętnaście dziewiątą. -Niech to szlag za chwile mamy być na dywaniku u dyra!- wrzasnął na całe pomieszczenie, na co jego młodszy brat z zaskoczenia spadł z łóżka, co wywołało u Joe atak śmiechu. Jednak szybko się opanował i  podbiegł kierunku swojej szafy, a Nick powędrował do łazienki. Czasem zastanawiał się skąd w nim tyle spokoju i powagi. Jeszcze chyba nigdy nie widział go spanikowanego, pomimo że w bardzo różnych sytuacjach się już znajdowali. Pieprzona, silna psychika piłkarza. Wreszcie znalazł spodnie od mundurka, które nadawały się do założenia i nie zdążyły się jeszcze wygnieść. Szybko poprawił fryzurę i był gotowy do wyjścia. Już miał wołać Nicholasa, który zabarykadował się w łazience, jednak i on w końcu wyłonił się zza drzwi. Szybkim krokiem opuścili pokój, poprzednio zamykając go na klucz, po czym ruszyli w kierunku gabinetu Marymount’a.  Dosłownie w ostatniej chwili dotarli na miejsce, gdzie czekała już reszta towarzyszy z imprezy. Ich miny nie wyrażały niczego dobrego. Wiedzieli, ze wkopali się po uszy tym meczykiem w gabinecie. Do tego jeszcze dochodził fakt, że byli pijani, co zapewne nie uszło uwadze dyrektora i nie wróżyło im nic dobrego, a wręcz pogarszało ich sytuację. Joe wiedział, że jeśli dowie się o tym jego ojciec to będzie skończony. Taylor trącił go łokciem. Wszyscy spojrzeli, jak Marymount mija ich bez słowa, zaciskając wargi. Przypominał teraz wielkiego suma, którego Joe z braćmi i dziadkiem złowili w wakacje, pięć lat temu. Otworzył gabinet kluczami, które zabrał wczoraj Taylorowi, po czym gestem ręki zaprosił ich do środka. 
-Na początku chciałem wam powiedzieć, że wasze wczorajsze zachowanie było skandaliczne i niedopuszczalne. - Wypowiadając te słowa srogim wzrokiem zmierzył każdego ze znajdujących się w pomieszczeniu chłopaków. Żaden z nich nie zaszczycił go nawet spojrzeniem i wszyscy jak jeden mąż wpatrywali się w mozaikę ułożoną na podłodze. Czarnowłosy chłopak wcale nie miał ochoty tu przebywać. Chciało mu się spać i strasznie go suszyło. Marymount kontynuował dalej. – Zasłużyliście za te wybryki na solidną karę… Jednak wystąpiły pewne okoliczności łagodzące dla kilku z was. Dzisiaj rano przyszedł do mnie trener naszej szkolnej drużyny piłkarskiej, który poprosił, abym nie karał jego piłkarzy, gdyż mają przed sobą ważne mecze pucharowe.- Kiedy tylko wypowiedział owe słowa wszyscy zaczęli cieszyć się własnym szczęściem. Joe zauważył, że Nick ze świstem wypuszcza powietrze. – A ja mu uległem, bo wiem, że mając tak dobrego kapitana – tu zrobił ukłon w stronę Nicka. – możemy zajść naprawdę daleko.
- Jednakże, karą za wasz występek będą cztery dodatkowe godziny treningu tygodniowo przez następne cztery miesiące. Natomiast pan Joseph, z racji ze nie należy do zespołu dostanie inną karę.- słysząc te słowa Joseph dosłownie pobladł i spojrzał z przerażeniem na dyrektora. 
- Tak więc Joe, skoro tak ciągnie cię do sztuki to mam dla ciebie idealne zadanie, które uniemożliwi ci marnowanie czasu na huczne spotkania towarzyskie. Dzisiaj ruszają pracę nad nowym spektaklem, który  będzie wystawiany przez nasz teatr. Już zapowiedziałem nauczycielom aktorstwa, żeby znaleźli dla ciebie tam jakieś zajęcie. I pamiętaj to nie jest propozycja, to rozkaz, więc masz stawić się dzisiaj o równo o szesnastej trzydzieści na terenie teatru.- kiedy skończył swój monolog  wszyscy chcieli opuścić gabinet najszybciej jak się da, jednak zatrzymał ich jeszcze na chwilę. 
-Joseph ty zostań jeszcze na chwilkę, a reszta może już sobie iść. - Jak powiedział tak uczynili wszyscy, za wyjątkiem nie wyglądającego zbyt szczęśliwie osobnika, który właśnie bawił się telefonem siedząc na krześle naprzeciwko dyrektora.  Przez jakiś czas panowała między nimi cisza, co z resztą mu odpowiadało, bo nie miał ochoty na kolejne kazania Marymounta. Głowa pulsowała mu okropnie i pewnie gdyby nie siedział to by upadł. Jednak niedługo było mu dane napawać się chwilą spokoju, gdyż znów posypały się słowa z ust dyrektora. 
-Chciałem tylko panu przypomnieć panie Jonas, że nie jesteś już małym chłopcem i powinieneś wreszcie zacząć się zachowywać na twój wiek przystało. To, że twój ojciec jest jednym z naszych głównych sponsorów, wcale nie oznacza, że nie możesz zostać z niej wydalony  wraz z twoją  „Drużyną Marzeń” – mówiąc to zrobił cudzysłów w powietrzu - za nieodpowiednie zachowanie. Nie jest pan pępkiem świata. Twoje oceny mówią same za siebie. Nie wyróżniasz się na tle innych. Nie masz żadnych zainteresowań. Jeśli naprawdę zależy ci na Columbii i na prawie musisz się w tym roku przyłożyć.  A ponieważ widzę i wiem z pewnych źródeł, że stałeś się ostatnio stałym bywalcem w okolicznych klubach, daję ci dwumiesięczny zakaz opuszczania terenu naszej szkoły. To wszystko. Możesz już odejść. - Kiedy chłopak zrozumiał znaczenie tych słów, aż się w nim zagotowało. Wstał i szybkim krokiem skierował się ku drzwiom. Uderzył w nie z całej siły i wyleciał, jak z procy. Nick spojrzał na niego i chciał coś powiedzieć, ale Joe uciszył go ręką. 


Pomimo tego, że Mitchell pokazał jej, gdzie odbywają się jej zajęcia z muzyki, którymi rozpoczynała nowy rok szkolny i tak zjawiła się na miejscu już po dzwonku. Z pewnością miało z tym coś wspólnego zagadanie się z chłopakiem. Właściwie to on mówił, a ona milczała, potakując jedynie głową. Była mu bardzo wdzięczna, bo nie zadawał za wielu pytań. Przestrzegał ją jedynie przed niektórymi nauczycielami, pokazywał najkrótszą drogę do wyjścia z budynku i miejsca, w których można się schować, kiedy nie chcesz iść na lekcje. Był dla niej miły. Tak zwyczajnie. Po koleżeńsku. I chociaż większości informacji, których jej udzielił nie zapamiętała i już zapewne tego nie zrobi to cieszyła się, że choć na chwilę oderwał ją od ponurych myśli. Na koniec pożegnał ją przyjacielskim uśmiechem, życzył pierwszego udanego dnia i popędził gdzieś w głąb korytarza, zostawiając ją samą przed drewnianymi drzwiami. Powinna już wejść. Nie może przecież stać tak w nieskończoność. Wygładziła niewidzialne fałdki na spódniczce i pociągnęła za klamkę. 
- Dzień dobry… Przepraszam za spóźnienie… - nie musiała nawet pytać czy dobrze trafiła. Kobieta o jasnych włosach siedziała wygodnie na biurku, grając na gitarze bardzo starą balladę, którą Demi, kiedyś uwielbiała i której tytułu nie mogła sobie teraz przypomnieć. Wyglądała, jak hippiska ze starych zdjęć w swoich szerokich, lnianych spodniach i bluzce w hinduskie wzory. 
- A ty jesteś? – miała bardzo miły głos. Taki, który przywodził na myśl słoneczne lato i dobrą zabawę. Szatynka czuła, że wszystkie spojrzenia skierowano na nią. Fala gorąca wypłynęła jej na policzki. Miała dość swojej nieśmiałości. 
- Jestem Demi i…
- Faktycznie! Zapomniałam o tym, że będziemy mieć nową koleżankę! – roześmiała się bardzo głośno i zeskoczyła z blatu, odkładając gitarę na bok. Podeszła do niej i objęła ją ramieniem. – Kochani to jest Demi i będzie razem z nami chodzić na zajęcia. – kobieta uśmiechnęła się do niej, zachęcająco. – Powitajmy ją głośnymi brawami! – na zachętę sama zaczęła klaskać, jako pierwsza. Zapewne widząc jej minę, chciała jej tym dodać otuchy. – Ja jestem Liz i wszyscy moi uczniowie mówią mi po imieniu, więc nie krępuj się. – No i   nareszcie mamy gitarzystkę w naszej grupie… - spojrzała na duży, czarny futerał, który Demi trzymała w ręku i zamyśliła się na chwilę. 
- Jestem jedyna? – spytała trochę zawiedziona. Miała nadzieję, że spotka tutaj tego chłopaka z parku. Widocznie był jeszcze bardziej skryty niż ona. 
- Niestety tak… - Liz wróciła na swoje miejsce. – Może zagrasz nam coś na początek? 
 - Może być „You’re still the one”? – w skupieniu zaczęła wygrywać pierwsze takty jednej ze swoich ulubionych piosenek.

Looks like we made it
Look how far we`ve come my baby
We mighta took the long way
We knew we`d get there someday…

- Demi, pozwól na chwilę. – Liz zawołała ją do siebie, kiedy po skończonych zajęciach kierowała się w stronę wyjścia. – Usiądź, proszę. – Demi obserwowała, jak nauczycielka składa nuty. Ćwiczyli dziś „Yellow Submarine” The Beattless, ale mieli przy tym więcej śmiechu niż nauki, bo co chwila ktoś się mylił. – Masz całkiem niezły głos, choć musisz dużo nad nim pracować. No i nie możesz się tak denerwować. Potraktuj to, jak zabawę. – Pokiwała głową na znak, że rozumie. – Mówiłam to już innym zanim przyszłaś i chcę, żebyś też się dowiedziała. – Usiadła naprzeciwko niej. – W szkole odbywa się przesłuchanie do „Romea i Julii” i zachęcam wszystkich swoich uczniów, żeby poszli. Ciebie też. 
- Nie! To nie dla mnie. Ja… się do tego nie nadaje. – na samą myśl zrobiło jej się nie dobrze. Lubiła śpiewać, ale branie udziału w przesłuchaniu to, jak na nią za wiele. 
- A próbowałaś, kiedyś, że wiesz, że to nie dla ciebie? Z resztą nie musisz od razu ubiegać się o rolę Julii. Wystarczy, że pójdziesz i pokażesz na co cię stać. 
- Ale…
- Musisz walczyć z nieśmiałością, a to jest pierwszy krok do jej pokonania. – nie dała jej dokończyć. – Pomyśl, że to nowe wyzwanie…
Nie lubiła wyzwań i stanowczo unikała nowości. Samym wyzwaniem było dla niej przyjechanie tutaj i zrezygnowanie ze swojego nudnego życia, gdzie nikt nie kazał jej „walczyć z nieśmiałością”. 
- Mogę na ciebie liczyć? 
- Przepraszam, ale nie… - starała się nie sprawiać przykrości innym, ale w tym przypadku musiała. Wysłanie jej na przesłuchanie było najgorszym pomysłem, o jakim kiedykolwiek słyszała.
- Proszę przemyśl to i zastanów się jeszcze.
Nie miała nad czym się zastanawiać. To nie był jej świat, a ona nie lubiła gdy ktoś  próbował go zmieniać. 


Mijał pierwszy dzień roku szkolnego, a ona już zdążyła podpaść dyrektorowi za nienoszenie całego mundurka. Nie jej wina, że czarna, trochę za duża bluza pasowała bardziej do jej nastroju niż grzeczny sweterek, w którym czuła się skrępowana i przypominała wszystkich dookoła. A nie lubiła tego. Nawrzeszczała na wystraszonego pierwszaka za to, że w ogóle na nią spojrzał. Miała być, jak inteligentna i ironiczna Funny Price, ale bliżej jej do rozhisteryzowanej Mary Crawford. Popatrzyła krytycznym wzrokiem na swoje najnowsze dzieło, które miało przypominać ceramiczny wazon, a tak naprawdę nie było podobne do niczego. Beznadziejna. Głupia i beznadziejna. Glina pokrywała całe jej ręce i pewnie inne części ciała, znając życie. Miała ochotę wyrzucić koło garncarskie za okno. Tylko nie miała pewności czy to choć na chwilę poprawi jej nastrój. Westchnęła, jak bohaterki książek, zmagające się z przeciwnościami losu. 
- Nie przeszkadzam? – Kevin oparł się o framugę drzwi i chwilę obserwował byłą dziewczynę swojego młodszego brata. Od początku był przeciwny temu związkowi. Nie dlatego że jej nie lubił, ale wiedział, że Nick złamie jej serce. I nie pomylił się. Selena wyglądała, jak siedem nieszczęść. Bladsza  i chudsza niż jeszcze kilka miesięcy temu. 
- Cześć, Kev. – uśmiechnęła się do niego i przytuliła, jak przyjaciela, uważając, by go nie wybrudzić. Lubiła go. Czasami zastanawiała się czy nie jest adoptowany, bo w odróżnieniu od swoich braci, on miał serce po właściwej stronie. Nie jest adoptowany, bo ma takie samo spojrzenie, jak Nick. Tą samą brązową barwę oczu… Och, zamknij się!
- Dawno cię nie widziałem. – stanął pod oknem, oglądając prace, które zapewne wyszły z pod jej ręki. Nie znał się na malarstwie, ale potrafił rozpoznać prawdziwą pasję i miłość do sztuki. Ona na pewno to miała. 
- Wyjechałam przed zakończeniem roku szkolnego. – ubłagała matkę, by przyjechała po nią kilka dni wcześniej, mówiąc, że jest chora. Oczywiście kłamała. Później w samochodzie przepłakała całą drogę. I kilka długich dni w domu. Może nawet kilkanaście. Straciła wtedy rachubę i poczucie czasu. Aż w końcu przestała czuć cokolwiek innego niż złość i niechęć. 
- Jak wakacje? – podszedł bliżej do jednej z prac, zastanawiając się, co ona przedstawia. Cała kartka pokryta była czarną farbą. 
- Dobrze. – lakoniczna odpowiedź to jedyne na co, ją było w tej chwili stać. Malowała albo spała. Bywały dni, kiedy nie wychodziła z pokoju. Nie jadła, z nikim nie rozmawiała. Trwała w twórczym amoku, czego dowody piętrzyły się teraz przed nimi, leżąc na stosie. Większość nie nadawała się do niczego, ale niektóre wydawały jej się całkiem nie złe. Te dobre włożyła już do specjalnej teczki, w której znajdowały się prace w niedługiej przyszłości wysłane do Akademii Sztuki w Californii. Jej port folio robiło się interesujące i już nie mogła się doczekać, kiedy je wyśle i dostanie odpowiedź zwrotną, w dużej, brązowej kopercie z wiadomością, że ją przyjęli. Jeszcze tylko półtora roku. – A co u Dani? – zapytała naprawdę zainteresowana. Dawno nie rozmawiały i to z jej winy, bo chciała się odsunąć od wszystkiego, co miało jakikolwiek związek z Jonasami. Ostatni raz, chyba w połowie wakacji, kiedy dziewczyna bardzo szczęśliwa pochwaliła jej się, że będą mieli dziecko. 
- Ma te swoje ciążowe zachcianki i humorki, ale i tak jest wspaniała. – uśmiechnął się na samo wspomnienie o niej. Jak to możliwe, że kochał ją co raz bardziej? Byli jeszcze tacy młodzi i niedoświadczeni, a on wiedział, że chce z nią spędzić resztę życia. Fascynowało go to i przerażało jednocześnie. Czasami bał się, że pewnego dnia obudzi się i dojdzie do wniosku, że ta sielanka nie może dłużej trwać lub co gorsza Dani tak pomyśli i zostawi go samego, chcąc zaznać czegoś innego. Nie przyszedł tu jednak, by o tym rozmyślać. Miał ważniejszą sprawę na głowie. Obserwował, jak Selena odstawia koło garncarskie i myje dłonie w kranie. – Mam dla ciebie propozycję. – przerwał na chwilę, czekając czy może zapyta o co chodzi, ale nic takiego się nie stało, więc kontynuował dalej. – Chciałabyś zrobić scenografię do szkolnego przedstawienia? – podszedł do sztalugi, przy której przystanęła i zaczęła mieszać barwy. Miała już szkic, ale i tak nie mógł rozpoznać, co to takiego. Chyba twarz, ale nie był pewien. 
- Nie. – jedno rzeczowe i krótkie „nie”. Danielle przestrzegała go przed tym, kiedy wczoraj wieczorem oznajmił jej ten pomysł. Miała rację mówiąc, że Selena nie weźmie udziału w czymś tak komercyjnym.
- Dlaczego nie? 
- Nie znam się na tym. – wzruszyła ramionami. 
- Sel jesteś świetną malarką… W tej szkole nie ma nikogo lepszego od ciebie.
- To, co innego! – przerwała mu trochę za ostro. – Kiedy maluję to mogę łamać wszystkie zasady, a z robieniem scenografii zawsze wiążą się te wszystkie reguły i wizje autora sztuki… - oczywiście mogłaby to zrobić, mając gdzieś, co myślą inni, ale skończyłoby się to dla niej źle.
- Wiesz, że to będzie świetnie wyglądać w twoim podaniu na studia? Pewnie dostaniesz za to dodatkowe punkty… - nie chciał grać tą kartą, ale nie miał wyjścia. Musiał użyć małego szantażu, bo naprawdę potrzebna im była jej pomoc. Ta sztuka to i tak prawdopodobnie będzie wielka klapa. Prawie nikt nie zgłosił się na przesłuchanie i nie mieli z czego wybierać. 
Zastanowiła się przez chwilę. Potrzebowała dodatkowych punktów. Zwiększały jej szansę na przyjęcie do szkoły, o której tak marzyła. 
- A co wystawiacie? – odwróciła się w stronę Kevina i skrzyżowała ręce na piersi.
- „Romeo i Julia” – zobaczył wahanie w jej oczach i to, jak kalkuluje czy jej się to opłaci czy nie. 
- Och, świetnie. Nie ma to, jak tanie romansidło. – przewróciła oczami, wyrażając tym swoją odrazę. Tylko Selena mogła porównać jedno z największych dzieł Szekspira do taniego romansidła. – Nie mieliście czegoś mniej banalnego do wyboru. 
- Więc jak będzie?
- Dobrze, zgadzam się… Ale mam dwa warunki…
- Proś o co chcesz.
- Po pierwsze chcę sama dobrać  sobie ekipę, a po drugie… - zawiesiła się na chwilę.
- Tak?
- Twój brat nie może się do mnie zbliżyć. – wciąż nie mogła wymówić jego imienia na głos. Za każdym razem, kiedy próbowała zbierało jej się na płacz.
- Nie zrobi tego. A jeśli będzie próbował osobiście się nim zajmę. – puścił do niej oko.
- Naprawdę jesteś z nimi spokrewniony?
- Też się czasami nad tym zastanawiam…

 
Chrzanić lekcje. Miał teraz ważniejsze sprawy na głowie. Na przykład użalanie się nad sobą.  Nikt nie będzie mu mówił co ma robić, a czego mu nie wolno. W końcu to nie jest więzienie tylko zwykła szkoła. Jednak po dłuższym zastanowieniu przyznał mu trochę racji. Rzeczywiście ostatnio trochę za często bywał w klubach, ale przecież to nie grzech. Z Ashley wciąż gdzieś chodzili, bo byli bardzo lubiani i każdy chciał ogrzać się w ich blasku szkolnej sławy No dobra może wczoraj trochę przesadził, ale jest jeszcze młody. Ma do tego prawo.  W duchu naprawdę był wdzięczny dyrektorowi, za to że nie powiadomił rodziców o wczorajszych wybrykach jego i brata. Na początku ta kara wydawała się okropnym głupstwem zmienił zdanie. Przeszło mu nawet przez myśl, że może być to ciekawe przeżycie albo nawet dobra zabawa. W końcu kto powiedział, że teatr musi być nudny ? Siedział tak na jednej z pięknie rzeźbionych ławek patrząc się tępym wzrokiem przed siebie. Po raz kolejny zauważył, że polubił samotność. A może wcale nie polubił samotności, tylko po prostu nie znalazł jeszcze jedynej takiej osoby z którą chciałby spędzać wolną chwilę? Kolejne pytanie na które nie znał odpowiedzi. W  końcu jeszcze nigdy nie miał takiej potrzeby, chociaż miał już kilka dziewczyn w swoim życiu. Nigdy nie czuł jakichś specjalnych uczuć w stosunku do żadnej z nich. Może dlatego, że nie był jeszcze wystarczająco dojrzały żeby stworzyć poważny związek?  A może już nigdy nie dorośnie? Może na zawsze pozostanie Joe, który nie rozumie swoich uczuć? Na chwilę wyrwał się z zamyślenia i spojrzał na zegarek. Był  w ostatniej klasie, więc miał mniej za wiele zajęć lekcyjnych. Większość czasu powinien spędzać na planowaniu swojej przyszłości i fakultetach. I na przygotowaniu do egzaminu. Na razie jednak miał się stawić w teatrze. Kiedy tylko przekroczył próg ogromnych, starych, rzeźbionych drzwi znów poczuł tą  atmosferę, która go przerażała i fascynowała jednocześnie. Uczniowie należący do kółka teatralnego byli uważani za szkolnych dziwaków i odsunięci na margines społeczny. Teraz sam miał się stać jednym z nich. Mimo wszystko,  musiał się przyznać sam przed sobą, że już polubił to miejsce, chociaż był tu zaledwie drugi raz w życiu. Szedł właśnie w stronę sceny pomiędzy rzędami krzeseł, obitych czerwonym materiałem i nadającym całej sali jeszcze bardziej  intrygującego wyglądu. Wreszcie dotarł w miejsce gdzie czekali już nauczyciele. Nie wydawali się szczególnie zaskoczeni  jego obecnością na przesłuchaniach. Zapewne, dlatego że dyrektor już przekazał im jakże radosną wieść o tym o jego karze. Wiedział, że to będzie bardzo długie popołudnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz