Umówił się z nią przed kwiaciarnią jej mamy, w
której pomagała w każdą sobotę. Chyba nigdy w całym swoim życiu się tak nie
denerwował. Za kilka minut miał się dowiedzieć, jak będzie wyglądała jego
przyszłość. Na razie nie zapowiadała się najlepiej. Kevin się do niego nie
odzywał, rzucał jedynie kąśliwe uwagi w jego stronę. Joe’mu nie mówił, bo nie
miało to największego sensu. Średni Jonas żył w innym świecie ostatnio, w
odległym wymiarze. Zastanawiał się czy to od wypalonej trawki czy może
przeoczył coś ważnego w życiorysie brata, pochłonięty własnymi problemami.
Skręcił w kolejną uliczkę i z daleka zamajaczyła mu postać dziewczyny. Każdy
zauważyłby czerwone włosy. Nawet z dużej odległości. Westchnął i przyspieszył
krok. Wolał nie zwlekać dłużej z poznaniem odpowiedzi na pytanie, które wciąż
go dręczyło. Podszedł do niej. Nie wiedział czego ma się spodziewać po jej
zaciętej minie i rękach skrzyżowanych na piersi. Czy dziewczyny muszą być tak
skomplikowane?
- Hej. – Starał się, by głos nie drżał mu za mocno.
Jennifer odpowiedziała mu skinieniem głowy, dalej nie zmieniając wyrazu twarzy.
Oczekiwał najgorszego. – I co? – Zadał pytanie, nie tylko po to, by usłyszeć
odpowiedź, ale też po to, by przerwać niezręczną ciszę, jaka zapanowała od
chwili, kiedy się pojawił. W duchu modlił się, by cała ta historia zakończyła
się szczęśliwie. Dla niego oczywiście.
- Fałszywy alarm, nie jestem w ciąży. – Starała się
być obojętna i chłodna, ale kiedy zobaczyła tą ulgę, która w jednej sekundzie
zawitała na jego twarzy, to miała ochotę go udusić. Sama też się cieszyła z
tego powodu, ale zrozumiała całkiem nie dawno, że Nick to chłopak, który dba
tylko o siebie. Nigdy nie byłaby z nim szczęśliwa, bo nic dla niego nie
znaczyła. Była tylko przygodą, miłą zabawką na jedną noc. I to chyba bolało
najbardziej. Zdusiła w sobie chęć wykrzyczenia mu, że jest zwykłym idiotą i
spróbowała się uspokoić. – Możesz już iść do tej swojej Seleny, kimkolwiek ona
jest.
- Co? – Na dźwięk tego imienia po chwilowej euforii
humor znów mu się trochę pogorszył. Nigdy nie wspominał o Selenie przy niej.
Przynajmniej tak mu się wydawało. A może się mylił?
- Tamtej nocy, kiedy byłeś ze mną wciąż powtarzałeś
to imię. Całowałeś mnie i dotykałeś i powtarzałeś. Tłumaczyłam sobie, że jesteś
pijany, ale wątpię, by to był jedyny powód.
- Przepraszam. – To było jedyne słowo, które
przychodziło mu teraz na myśl. Chyba tylko on był takim frajerem, by wpakować
się w podobną historię. Czuł się, jak idiota. Rasowy tępak i idiota. Ciekawe,
co teraz powiedziałby Kevin, gdyby był tu razem z nim? Pewnie nie pozostawiłby
na nim suchej nitki.
- W porządku, Nick. – Przerwała na chwilę,
zastanawiając się nad dalszą odpowiedzią. Odgarnęła włosy do tyłu i zastanowiła
się, co ona tak naprawdę widziała w tym dzieciaku. – Mam tylko nadzieję, że ona
ma więcej siły i odwagi i kiedyś przywali ci w twarz za to, jakim baranem
jesteś. A teraz odejdź już, bo nie chcę więcej na ciebie patrzeć.
Spacerowała właśnie pustym szkolnym dziedzińcem,
napawając się ciszą i spokojem. Pierwszy raz od bardzo długiego czasu mogła
całkowicie odizolować się od społeczeństwa i pobyć wreszcie sama ze sobą. Odkąd
trafiła do tego miejsca pozbawionego wszelkich zasad moralnych i dobrego
wychowania nie mogła sobie na to pozwolić. Dzisiaj jednak, kiedy w szkole nie
było prócz niej nawet jednej żywej duszy popatrzyła na to miejsce zupełnie z
innej perspektywy. Na co dzień zatłoczone korytarze, będące zmorą szkolnej
codzienności były teraz oazą ciszy i spokoju. Sale lekcyjne, tętniące życiem i
głośne, dzisiaj były jedynie pustymi pomieszczeniami, w których panowała
grobowa cisza. I mimo iż wcześniej zdawała się tego nie zauważać, pomimo
wszelkich wad, miało w sobie coś niesamowitego. W pełnym i pozytywnym
tego słowa znaczeniu.
Jedno musiała przyznać. Szkoła West High bez jej
rozbrykanych i krnąbrnych uczniów traciła cały swój charakter. Nieczęsto
zdarzały się okazje, aby można było opuścić teren szkoły. Dzisiaj jednak
był ten jeden niewielu wyjątkowych dni, kiedy to grono pedagogiczne jak i
uczniowie mogą wyrwać się z szarości codziennych obowiązków. Albowiem już jakiś
czas temu, szanowny dyrektor Marymount ustanowił jeden dzień w miesiącu, dniem
zwolnionym od wszelkich zajęć lekcyjnych i przestrzegania zasady przebywania na
terenie szkoły. Uczniowie chętnie korzystali z tego przyzwolenia i masowo
opuszczali mury szkolne. Ona jednak nie poszła.
Nie miała ochoty na włóczenie się po zupełnie nie
znanym jej mieście. Nie lubiła przebywać w miejscach jej nieznajomych, wśród
obcych ludzi. Nie czuła się wtedy bezpiecznie i komfortowo. Właściwie to nawet
tutaj, w West High nie czuła się całkowicie bezpieczna. Za każdym razem, kiedy
tylko mogli, zawodnicy drużyny piłkarskiej skutecznie zastraszali ją i bawili
się jej kosztem. Przestała już nawet liczyć ilość wylanych na nią kubków soku
porzeczkowego, który to niejednokrotnie gościł na jej twarzy. Powoli zaczynała
się przyzwyczajać do swojej pozycji w hierarchii tego okropnego miejsca.
Marny los pierwszoroczniaka….
Ruszyła w kierunku parku, który o tej porze
roku nabierał wręcz magicznego klimatu. Pomimo zimna i mroźnego wiatru, raz po
raz uderzającego jej w twarz nic nie mogło popsuć jej humoru. Uwielbiała
chodzić alejkami i podziwiać miliony różnokolorowych liści otaczających ją
wokół, godzinami wpatrywać się w niezmąconą niczym taflę jeziorka usytuowanego
w centralnym punkcie niewielkiego parku.
I chyba nie tylko ty, Demi….
Idąc aleją w stronę jeziorka, zauważyła w oddali
postać siedzącą na jej ulubionej ławeczce. Podeszła bliżej i bez problemu
rozpoznała w owej istocie swojego teatralnego partnera, Josepha.
- Cześć Joe.- Powitała go, wyrywając w ten sposób z
głębokiego zamyślenia. Z wyrazu jego twarzy wyczytać mogła, iż nie spodziewał
się jej spotkania.
- Witaj Demi - Odpowiedział beznamiętnie wpatrując
się w taflę wody. Nie było go dzisiaj stać nawet na wymuszony uśmiech. Z resztą
trudno było mu się dziwić. Nie dość, że był tutaj całkowicie uziemiony, to
jeszcze z samego rana pokłócił się z ojcem. Nie ma to jak udany
początek weekendu.
Bez słowa usiadła obok niego, po czym zamknęła oczy
uśmiechając się delikatnie. Nie wiedział jak ona to zrobiła, jednak nie mówiąc
zupełnie nic zdołała poprawić mu humor. Wystarczyła sama jej obecność. I te jej
wspaniałe oczy i uśmiech i… Chyba czas zamknąć się idioto!
Oboje delektowali się ciszą i spokojem, jednocześnie
ciesząc się własną obecnością. Swoją drogą z każdym dniem coraz bardziej lubili
przebywać w swoim towarzystwie. Od jakiegoś czasu nawet próby w teatrze
przestały być dla nich istną męczarnią. Może Demi nie otworzyła się jeszcze za
bardzo, jednak na pewno było lepiej niż na początku.
- Joe bo ja… Chciałam ci podziękować za pomoc z tymi
chłopakami.- Przerwała trwającą między nimi kilka minut błoga ciszę, zwracając
uwagę bruneta. Chociaż od feralnego zdarzenia minął już tydzień, jakoś nie
miała czasu i okazji by mu podziękować.
- Nie masz za co w końcu to był mój obowiązek.- A ty co, rycerz w lśniącej zbroi?- Poza tym gnojkom należało się już od dawna. Może i wcześniej nie podpadli mu niczym szczególnym jednak teraz jego sympatia do kolegów jego brata nieco osłabła. Można by nawet zaryzykować, iż znikła całkowicie.
- Nie masz za co w końcu to był mój obowiązek.- A ty co, rycerz w lśniącej zbroi?- Poza tym gnojkom należało się już od dawna. Może i wcześniej nie podpadli mu niczym szczególnym jednak teraz jego sympatia do kolegów jego brata nieco osłabła. Można by nawet zaryzykować, iż znikła całkowicie.
-Właściwie to dlaczego teraz nie jesteś na żadnej
imprezie, tylko siedzisz tutaj?- Dziwiła się trochę, że on, popularny szkolny
lanser siedzi teraz w przyszkolnym parku, zamiast szaleć w jakimś klubie ze
znajomymi. Czasem jednak pozory potrafią mylić. W jego przypadku
akurat ta zasada sprawdziła się już kilkakrotnie.
- Siedzę bo Marymount uziemił mnie w tym wariatkowie
do końca semestru.- Zakomunikował, po raz kolejny tego popołudnia całkowicie
beznamiętnie wlepiając wzrok w jakiś odległy punkt.
- A tak naprawdę?- Może i nie znała go specjalnie
długo, jednak wiedziała kiedy kłamie lub kiedy jest smutny. Zawsze wtedy mogła
wyczytać wszystko z jego oczu. Miał w nich wypisane wszystkie swoje uczucia.
Opowiedział jej praktycznie wszystko. Zaczynając od krótkiego streszczenia
chorej relacji z ojcem, wiecznej chęci sterowania jego życiem, walki o wybór
kierunku studiów i jeszcze kilku niezbyt przyjemnych epizodów związanych
bezpośrednio z Paulem Kevinem Jonasem seniorem. W sumie sam sobie dziwił się,
że potrafił otworzyć się przed zupełnie obcą mu osobą, którą bądź co bądź była
dla niego Demi. Nie wiedział o niej praktycznie nic poza imieniem oraz faktem,
że uczy się w West High i gra razem z nim w szkolnym przedstawieniu.
Dzisiaj jednak wyjątkowo potrzebował osoby, która wysłuchałaby wszystkiego co
mu od dawna leżało na sercu. Ona właśnie okazała się być właśnie tą
osobą.
Po raz pierwszy od dłuższego czasu zrobiło mu
się lepiej. Jakby po wylaniu wszelkich żalów, które miał do ojca spojrzał
na całą sytuację z innej perspektywy. Zgoła innej od poprzedniej, pełnej gniewu
i agresji. Całe to napięcie, które gromadziło się w nim od jakiegoś
czasu, znikło. Miło wszystko żal nadal pozostał. Nie zanosiło się również na
zbyt szybkie zakończenie tej rodzinnej wojny. Pieprzona rzeczywistość.
Po raz kolejny zapanowała między nimi cisza. Co z
resztą było naprawdę rzadko spotykane w towarzystwie Josepha. Zazwyczaj był
wygadany i opowiadał najróżniejsze historie. Przy Demi jednak nie potrzebował
niczego, wystarczała mu tylko jej obecność. Ostatnimi czasy robisz się
strasznie sentymentalny, Joe…
- Co powiesz na mały spacer?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz