poniedziałek, 10 grudnia 2012

10. "Co powiesz na mały spacer?"

Umówił się z nią przed kwiaciarnią jej mamy, w której pomagała w każdą sobotę. Chyba nigdy w całym swoim życiu się tak nie denerwował. Za kilka minut miał się dowiedzieć, jak będzie wyglądała jego przyszłość. Na razie nie zapowiadała się najlepiej. Kevin się do niego nie odzywał, rzucał jedynie kąśliwe uwagi w jego stronę. Joe’mu nie mówił, bo nie miało to największego sensu. Średni Jonas żył w innym świecie ostatnio, w odległym wymiarze. Zastanawiał się czy to od wypalonej trawki czy może przeoczył coś ważnego w życiorysie brata, pochłonięty własnymi problemami. Skręcił w kolejną uliczkę i z daleka zamajaczyła mu postać dziewczyny. Każdy zauważyłby czerwone włosy. Nawet z dużej odległości. Westchnął i przyspieszył krok. Wolał nie zwlekać dłużej z poznaniem odpowiedzi na pytanie, które wciąż go dręczyło. Podszedł do niej. Nie wiedział czego ma się spodziewać po jej zaciętej minie i rękach skrzyżowanych na piersi. Czy dziewczyny muszą być tak skomplikowane? 
- Hej. – Starał się, by głos nie drżał mu za mocno. Jennifer odpowiedziała mu skinieniem głowy, dalej nie zmieniając wyrazu twarzy. Oczekiwał najgorszego. – I co? – Zadał pytanie, nie tylko po to, by usłyszeć odpowiedź, ale też po to, by przerwać niezręczną ciszę, jaka zapanowała od chwili, kiedy się pojawił. W duchu modlił się, by cała ta historia zakończyła się szczęśliwie. Dla niego oczywiście. 
- Fałszywy alarm, nie jestem w ciąży. – Starała się być obojętna i chłodna, ale kiedy zobaczyła tą ulgę, która w jednej sekundzie zawitała na jego twarzy, to miała ochotę go udusić. Sama też się cieszyła z tego powodu, ale zrozumiała całkiem nie dawno, że Nick to chłopak, który dba tylko o siebie. Nigdy nie byłaby z nim szczęśliwa, bo nic dla niego nie znaczyła. Była tylko przygodą, miłą zabawką na jedną noc. I to chyba bolało najbardziej. Zdusiła w sobie chęć wykrzyczenia mu, że jest zwykłym idiotą i spróbowała się uspokoić. – Możesz już iść do tej swojej Seleny, kimkolwiek ona jest. 
- Co? – Na dźwięk tego imienia po chwilowej euforii humor znów mu się trochę pogorszył. Nigdy nie wspominał o Selenie przy niej. Przynajmniej tak mu się wydawało. A może się mylił? 
- Tamtej nocy, kiedy byłeś ze mną wciąż powtarzałeś to imię. Całowałeś mnie i dotykałeś i powtarzałeś. Tłumaczyłam sobie, że jesteś pijany, ale wątpię, by to był jedyny powód.
 - Przepraszam. – To było jedyne słowo, które przychodziło mu teraz na myśl. Chyba tylko on był takim frajerem, by wpakować się w podobną historię. Czuł się, jak idiota. Rasowy tępak i idiota. Ciekawe, co teraz powiedziałby Kevin, gdyby był tu razem z nim? Pewnie nie pozostawiłby na nim suchej nitki. 
- W porządku, Nick. – Przerwała na chwilę, zastanawiając się nad dalszą odpowiedzią. Odgarnęła włosy do tyłu i zastanowiła się, co ona tak naprawdę widziała w tym dzieciaku. – Mam tylko nadzieję, że ona ma więcej siły i odwagi i kiedyś przywali ci w twarz za to, jakim baranem jesteś. A teraz odejdź już, bo nie chcę więcej na ciebie patrzeć.



Spacerowała właśnie pustym szkolnym dziedzińcem, napawając się ciszą i spokojem. Pierwszy raz od bardzo długiego czasu mogła całkowicie odizolować się od społeczeństwa i pobyć wreszcie sama ze sobą. Odkąd trafiła do tego miejsca pozbawionego wszelkich zasad moralnych i dobrego wychowania nie mogła sobie na to pozwolić. Dzisiaj jednak, kiedy w szkole nie było prócz niej nawet jednej żywej duszy popatrzyła na to miejsce zupełnie z innej perspektywy. Na co dzień zatłoczone korytarze, będące zmorą szkolnej codzienności były teraz oazą ciszy i spokoju. Sale lekcyjne, tętniące życiem i głośne, dzisiaj były jedynie pustymi pomieszczeniami, w których panowała grobowa cisza. I mimo iż wcześniej zdawała się tego nie zauważać, pomimo wszelkich wad, miało w sobie coś niesamowitego. W pełnym  i pozytywnym tego słowa znaczeniu. 
Jedno musiała przyznać. Szkoła West High bez jej rozbrykanych i krnąbrnych uczniów traciła cały swój charakter. Nieczęsto zdarzały się okazje, aby  można było opuścić teren szkoły. Dzisiaj jednak był ten jeden niewielu wyjątkowych dni, kiedy to grono pedagogiczne jak i uczniowie mogą wyrwać się z szarości codziennych obowiązków. Albowiem już jakiś czas temu, szanowny dyrektor Marymount ustanowił jeden dzień w miesiącu, dniem zwolnionym od wszelkich zajęć lekcyjnych i przestrzegania zasady przebywania na terenie szkoły. Uczniowie chętnie korzystali z tego przyzwolenia i masowo opuszczali mury szkolne. Ona jednak nie poszła. 
Nie miała ochoty na włóczenie się po zupełnie nie znanym jej mieście. Nie lubiła przebywać w miejscach jej nieznajomych, wśród obcych ludzi. Nie czuła się wtedy bezpiecznie i komfortowo. Właściwie to nawet tutaj, w West High nie czuła się całkowicie bezpieczna. Za każdym razem, kiedy tylko mogli, zawodnicy drużyny piłkarskiej skutecznie zastraszali ją i bawili się jej kosztem. Przestała już nawet liczyć ilość wylanych na nią kubków soku porzeczkowego, który to niejednokrotnie gościł na jej twarzy. Powoli zaczynała się przyzwyczajać do swojej pozycji w hierarchii tego okropnego miejsca. 
Marny los pierwszoroczniaka…. 
Ruszyła w kierunku parku,  który o tej porze roku nabierał wręcz magicznego klimatu. Pomimo zimna i mroźnego wiatru, raz po raz uderzającego jej w twarz nic nie mogło popsuć jej humoru. Uwielbiała chodzić alejkami i podziwiać miliony różnokolorowych liści otaczających ją wokół, godzinami wpatrywać się w niezmąconą niczym taflę jeziorka usytuowanego w centralnym punkcie niewielkiego parku. 
I chyba nie tylko ty, Demi…. 
Idąc aleją w stronę jeziorka, zauważyła w oddali postać siedzącą na jej ulubionej ławeczce. Podeszła bliżej i bez problemu rozpoznała w owej istocie swojego teatralnego partnera, Josepha. 
- Cześć Joe.- Powitała go, wyrywając w ten sposób z głębokiego zamyślenia. Z wyrazu jego twarzy wyczytać mogła, iż nie spodziewał się jej spotkania. 
- Witaj Demi - Odpowiedział beznamiętnie wpatrując się w taflę wody. Nie było go dzisiaj stać nawet na wymuszony uśmiech. Z resztą trudno było mu się dziwić. Nie dość, że był tutaj całkowicie uziemiony, to jeszcze z samego rana pokłócił się z ojcem. Nie ma to jak udany początek weekendu. 
Bez słowa usiadła obok niego, po czym zamknęła oczy uśmiechając się delikatnie. Nie wiedział jak ona to zrobiła, jednak nie mówiąc zupełnie nic zdołała poprawić mu humor. Wystarczyła sama jej obecność. I te jej wspaniałe oczy i uśmiech i… Chyba czas zamknąć się idioto! 
Oboje delektowali się ciszą i spokojem, jednocześnie ciesząc się własną obecnością. Swoją drogą z każdym dniem coraz bardziej lubili przebywać w swoim towarzystwie. Od jakiegoś czasu nawet próby w teatrze przestały być dla nich istną męczarnią. Może Demi nie otworzyła się jeszcze za bardzo, jednak na pewno było lepiej niż na początku. 
- Joe bo ja… Chciałam ci podziękować za pomoc z tymi chłopakami.- Przerwała trwającą między nimi kilka minut błoga ciszę, zwracając uwagę bruneta. Chociaż od feralnego zdarzenia minął już tydzień, jakoś nie miała czasu i okazji by mu podziękować.
- Nie masz za co w  końcu to był mój obowiązek.- A ty co, rycerz w lśniącej zbroi?- Poza tym gnojkom należało się już od dawna. Może i wcześniej nie podpadli mu niczym szczególnym jednak teraz jego sympatia do kolegów jego brata nieco osłabła. Można by nawet zaryzykować, iż znikła całkowicie.
-Właściwie to dlaczego teraz nie jesteś na żadnej imprezie, tylko siedzisz tutaj?- Dziwiła się trochę, że on, popularny szkolny lanser siedzi teraz w przyszkolnym parku, zamiast szaleć w jakimś klubie ze znajomymi. Czasem jednak pozory potrafią mylić. W jego przypadku akurat ta zasada sprawdziła się już kilkakrotnie. 
- Siedzę bo Marymount uziemił mnie w tym wariatkowie do końca semestru.- Zakomunikował, po raz kolejny tego popołudnia całkowicie beznamiętnie wlepiając wzrok w jakiś odległy punkt. 
- A tak naprawdę?- Może i nie znała go specjalnie długo, jednak wiedziała kiedy kłamie lub kiedy jest smutny. Zawsze wtedy mogła wyczytać wszystko z jego oczu. Miał w nich wypisane wszystkie swoje uczucia. Opowiedział jej  praktycznie wszystko. Zaczynając od krótkiego streszczenia chorej relacji z ojcem, wiecznej chęci sterowania jego życiem, walki o wybór kierunku studiów i  jeszcze kilku niezbyt przyjemnych epizodów związanych bezpośrednio z Paulem Kevinem Jonasem seniorem. W sumie sam sobie dziwił się, że potrafił otworzyć się przed zupełnie obcą mu osobą, którą bądź co bądź była dla niego Demi. Nie wiedział o niej praktycznie nic poza imieniem oraz faktem, że uczy się  w West High i gra razem z nim w szkolnym przedstawieniu. Dzisiaj jednak wyjątkowo potrzebował osoby, która wysłuchałaby wszystkiego co mu od dawna leżało na sercu. Ona właśnie okazała się być właśnie tą osobą. 
Po raz pierwszy od dłuższego czasu zrobiło mu się  lepiej. Jakby po wylaniu wszelkich żalów, które miał do ojca spojrzał na całą sytuację z innej perspektywy. Zgoła innej od poprzedniej, pełnej gniewu i agresji. Całe to napięcie,  które gromadziło się w nim od jakiegoś czasu, znikło. Miło wszystko żal nadal pozostał. Nie zanosiło się również na zbyt szybkie zakończenie tej rodzinnej wojny. Pieprzona rzeczywistość. 
Po raz kolejny zapanowała między nimi cisza. Co z resztą było naprawdę rzadko spotykane w towarzystwie Josepha. Zazwyczaj był wygadany i opowiadał najróżniejsze historie. Przy Demi jednak nie potrzebował niczego, wystarczała mu tylko jej obecność. Ostatnimi czasy robisz się strasznie sentymentalny, Joe… 
- Co powiesz na  mały spacer?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz