poniedziałek, 10 grudnia 2012

11. "Masz zamiar cały czas stać tak nade mną czy może zrobisz coś dobrego dla ludzkości i pójdziesz stąd?"

Selena rozstawiła sztalugi na niewielkim placu w centrum miasteczka, by namalować zabytkowy kościół.  Po tym, jak poniszczyła wszystkie swoje prace tamtego pamiętnego dnia, miała ogromne wyrzuty sumienia i obiecała sobie, że stworzy choć kilka tak dobrych, jak tamte. Dobrze wiedziała, że nie uda jej się w krótkim czasie stworzyć  tylu obrazów, co przez ostatnie dwa lata. Przeklęty Jonas! Jak zwykle to wszystko twoja wina!
- Masz za słabe światło. – Zabierała się za szkicowanie, gdy usłyszała czyjś głos. Rozejrzała się dookoła, ale nikogo nie widziała. Co raz gorzej z tobą, Sel… Postanowiła, że wróci do przerwanej czynności i nie będzie się niczym przejmować. – Na twoim miejscu nie przyciskałbym tak mocno ołówka, bo grube kreski nie wyglądają za ładnie.
Jedną z rzeczy, których Selena szczerze nienawidziła byli ludzie wtrącający się w jej sztukę. Zwłaszcza ci, których nie widziała i nie mogła na nich powarczeć. I wtedy go dostrzegła. Siedział na pobliskiej ławce, czytając książkę. Miał blond włosy i był bardzo wysoki. I jeszcze bardziej irytujący. Podeszła do niego, krzyżując ręce na piersi i czekając aż podniesie głowę z nad lektury. Nie trwało to długo.
- Powiedziałem coś nie tak? – Uśmiechnął się do niej głupkowato. Widać było, że dobrze się bawi.
- Możesz zostawić swoje bezsensowne komentarze dla siebie i nie przeszkadzać innym, kiedy próbują pracować? – Z każdą chwilą wkurzał ją co raz bardziej swoją osobą. Musiała jednak przyznać, że jego oczy były ciepłe i miłe, a nie wiecznie znudzone, jak Nicka. Znaczy Jonasa.
- Jestem Dylan. – Wyciągnął do niej rękę, ale zignorowała ją i wróciła do swoich sztalug. Na jej nieszczęście poszedł za nią. Obserwował, jak zabiera się do pracy, rozcierając węgiel na płótnie. – Masz talent, chociaż brak ci techniki.
Prychnęła pogardliwie, ale w środku zagotowała się, że ktoś zupełnie jej obcy, ośmiela się wytykać jej błędy.
- Przypominasz wczesnego Degasa. Jego pierwsze obrazy też były bardzo mroczne.
- I co z tego? Każdy maluje, jak chce. – Nie powiedziała mu, że Degas to jeden z jej ulubionych malarzy, na których się wzoruje. Trochę z przekory, a trochę dlatego że tym razem pozytywnie ją zaskoczył.
- Nawet podobnie używasz ołówka, chociaż linie dalej pozostają za grube.
- Masz zamiar cały czas stać tak nade mną czy może zrobisz coś dobrego dla ludzkości i pójdziesz stąd? – Miała go już dość. No bo jakim prawem wtrącał się w jej sprawy. Sztuka to był jej świat i nikogo w nim nie potrzebowała.
- W Hinnersville jest wiele fajnych budynków, a ty wybrałaś ten najbardziej banalny.
- To już nie twój interes. – Teraz już naprawdę ją denerwował. Miała ochotę wsadzić mu ołówek w oko albo w inne równie wrażliwe miejsce.
- Boisz się, że polegniesz. – Bardziej stwierdził niż zapytał. Było coś uroczego w tym, jak się złościła i udawała, że nie zależy jej na opinii innych.
- Niczego się nie boję.
- Boisz się, ale jak chcesz to mogę cię zaprowadzić w kilka miejsc.
- Wszystkie dziewczyny podrywasz w ten sam sposób? 
- Tylko te, których imienia nie znam i które wybrudziły się sadzą.
Przewróciła oczami, ale szybkim ruchem rękawa starła brud z policzków. Tak jej się przynajmniej wydawało.
- Jestem Selena i lepiej nie zdrabniaj mojego imienia.
- Nie mam takiego zamiaru.
Chciał pomóc jej w niesieniu sztalugi, ale nie pozwoliła mu ich dotknąć. W końcu w ogóle go nie znała.
Trafiła kosa na kamień…



Może i z początku pomysł spaceru z Joe wydawał się jej nie najlepszym pomysłem, to mogła z czystym sercem przyznać się przed sobą, że się myliła. I do tego spaceru i co do jego osoby. Mimo początkowych uprzedzeń związanych głównie z dziwnymi opowieściami Seleny powoli zdawała powoli przekonywać się do niego. Był to jednak proces długi i postępujący bardzo powoli. Głównie dlatego, ze nie potrafiła zaufać ani otworzyć się przed kimkolwiek.  On jednak z każdym dniem zyskiwał jej coraz większe uznanie. Odkąd go poznała, zmienił się. Zdecydowanie na lepsze.  Przestał siać postrach wraz z kolegami swojego brata, stał się zdecydowanie spokojniejszy. Wtedy przed biblioteką pomógł jej, nie musiał, a jednak postawił się chłopakom z drużyny.  I dzięki  tym wszystkim, nie zawsze pozytywnym  wydarzeniom dołączył do grupy nielicznych osób, które były jej najbliższe tutaj, w West High.
Spacerowali dobre kilkadziesiąt minut zupełnie nie zwracając uwagi ani na niebo, pokryte całkowicie granatowymi chmurami,  ani na wiatr smagający ich ciała z każdego możliwego kierunku. Nie liczyła się nawet lekka mżawka stopniowo i niespiesznie przesiąkająca ich ubrania.  Ważne było tylko tu i teraz. Już dawno żadne z nich nie bawiło się tak dobrze w towarzystwie płci przeciwnej,  jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki znikło całe zażenowanie i niepewność. Rozmawiali zupełnie swobodnie na każdy możliwy temat, jakby znali się od bardzo długiego czasu. Czasem szli bez słowa, ramię w ramię, jednak  nie przeszkadzało im to zupełnie. Wystarczała im sama obecność drugiej osoby.  Dla obojga była to zupełnie nowa sytuacja.
Z każdym dniem coraz bardziej lubił przebywać w jej towarzystwie. Po raz kolejny w swoim kilkunastoletnim życiu musiał przyznać rację Kevinowi. Demi wcale nie była taka zła.  Może i nie należała do typu dziewczyn, w których gustował to jednak  podobała mu się jej odmienność.  Nigdy wcześniej nie miał okazji poznać takiej dziewczyny. Zupełnie innej niż cała reszta żeńskiej części West High. W pozytywnym tego słowa znaczeniu. Zamiast na przerwach rozmawiać ze swoimi koleżankami o kolorze lakieru do paznokci wolała siedzieć cicho w bibliotece, nie starała się nikomu przypodobać i była po prostu sobą, a zamiast  na całonocne imprezy wolała siedzieć sama w swoim pokoju. Wydawała się być jego całkowitym przeciwieństwem, mimo to jednak coś, czego zupełnie nie potrafił rozszyfrować ciągnęło go do niej.
- Jak idzie nauka kwestii? –  Wypalił  sam nawet nie wiedząc dlaczego. Ostatnimi czasy teatr i sztuka stały się jedną z ważniejszych rzeczy w jego życiu. Lubił godzinami przesiadywać na terenie teatru, dosłownie kochał atmosferę tam panującą.  Przy okazji było to jedno z miejsc, obok dachu szkoły gdzie mógł w spokoju pomyśleć. Jeżeli masz nad czym…
- Nienajgorzej, szczególnie, ze mam ostatnio sporo wolnego czasu.  – Rzeczywiście prócz codziennych prób i zajęć lekcyjnych nie miała tu zbyt wiele do roboty. Większość czasu spędzała w swoim pokoju zupełnie sama, gdyż Selena ostatnimi czasy znikała gdzieś na całe dnie. – A tobie?
- Gdyby z chemią szło mi tak dobrze jak z opanowaniem roli, to miałbym zdecydowanie mniej zmartwień. – Uśmiechnął się blado przypominając sobie o nadchodzącym egzaminie mającym duże znaczenie z perspektywy jego oceny semestralnej.  Nie zanosiło się tu na dobre wiadomości, gdyż nie umiał zupełnie nic.
-  Jest aż tak źle? –  Rozumiała go w pełni. Jeszcze dwa lata temu  była w podobnej sytuacji i gdyby nie interwencja jej matki, która załatwiła jej dobrą korepetytorkę  zapewne musiałaby powtarzać klasę.
- Jeżeli nie zaliczę nadchodzącego egzaminu, to marnie widzę swoje ukończenie szkoły w tym roku. – Najchętniej rzuciłby to wszystko w cholerę i zajął się czymkolwiek innym byleby nie nauką. Zdawał sobie jednak sprawę, że ojciec nie dałby mu żyć, dlatego postanowił wymęczyć dyplom ukończenia.
 Dla świętego spokoju.
-  Na pewno nie będzie aż tak  źle. A właściwie to kiedy masz ten egzamin? – Posłała mu pokrzepiający uśmiech, jednak niezbyt wiele to zdziałało, gdyż chłopak dalej na samą myśl o przeklętym przedmiocie  bezpowrotnie tracił humor.
- Jutro. – Właściwie to już pogodził się z wizją spędzenia w tym chorym miejscu kolejnego roku. Właściwie to musiałby zdarzyć się jakiś cud, albo kataklizm doszczętnie niszczący szkołę, by udało mu się zdać ten pieprzony egzamin.  Chociaż to nawet i to nie dawało by mu stuprocentowej pewności.
- Myślę, że mogłabym ci trochę pomóc. – Może i nie była wybitną uczennicą, to akurat aktualnie  chemia nie sprawiała jej większych problemów. Właściwie sama siebie zadziwiła tą propozycją, jednak podświadomie czuła wobec niego dług wdzięczności.
-  W takim razie bez bicia muszę ci się przyznać, że jestem beznadziejnym uczniem, a już w szczególności jeżeli chodzi o przedmioty ścisłe. -  Uśmiechnął się do niej szczerze. Był jej naprawdę wdzięczny za chęć pomocy. Przez chwilę nawet udało mu się spojrzeć w jej  ciemne, głębokie oczy, szybko jednak odwróciła  wzrok, a jej policzki pokryły się szkarłatem.  Za każdym razem zachowywała się tak samo, jednak nie przeszkadzało mu to wcale. Wręcz przeciwnie uwielbiał ta jej niewinność i nieśmiałość. Co się ostatnio  dzieje z Toba  Joseph…
- W takim razie czeka nas pracowity wieczór. -  Po raz kolejny dzisiaj zaszczyciła go szerokim uśmiechem, po czym delikatnym  skinieniem głowy wskazała na ścieżkę, prowadzącą ku żeńskiemu kampusowi .
Zależy jeszcze dla kogo i w jakim znaczeniu…. 



Nick miał w życiu trzy słabości, którym nie potrafił się oprzeć: dziewczyny, piłkę nożną i alkohol. Przez pierwszą miał same problemy, druga mu ostatnio nie wychodziła, a na trzecią zawsze mógł liczyć. Dziękował Bogu za podrobiony dowód osobisty, który pozwalał mu kupować każdy trunek, na jaki tylko miał ochotę. Było już ciemno i od jakichś dwóch godzin powinien być z powrotem w West High, ale nie spieszyło mu się zupełnie. Nie dzisiaj i nie po tym, co przeżył. Cieszył się, że nie zostanie ojcem. Cholernie się cieszył. Ogromny kamień spadł mu z serca. Obiecał sobie, że już nigdy więcej nie dojdzie do przypadkowego seksu w jego przypadku. I zastanawiał się ile wytrzyma w swoim postanowieniu. Dopijając, któreś już z kolei piwo, myślał o Jennifer. Niskiej, czerwonowłosej Jennifer, która znienawidziła go bardziej niż to sobie wyobrażał. I o Selenie też myślał. Jak zwykle. Był ciekawy, co teraz robi. Pewnie wyklina wszystkich po kolei. Jego najbardziej. A on ją przecież kocha. Dziwne masz sposoby na okazywanie uczuć, Jonas…
Zatoczył się wychodząc z ostatniego pubu w Hinnersville. Kelnerka, od której chciał wyłudzić numer telefonu kulturalnie otworzyła mu drzwi, dobitnie pokazując, co o nim myśli. Miał dziwne wrażenie, że wszystko wokół niego wiruje. Usiadł na pobliskiej ławce i odszukał papierosy w kieszeni spodni. Niezgrabnie przypalił go zapalniczką i zaciągnął się mocno, prawie dusząc od tytoniowego dymu.
- Nick?  – Kevin cieszył się, że zdecydował się na powrót do West High o tej porze. Może patrzenie na młodszego brata w takim stanie nie napawało optymizmem, ale przynajmniej nie czekała go noc na ławce w parku.
- Kev… - reszta jego słów utonęła w długim kaszlu. Mężczyzna podniósł go i podtrzymał, by chłopak się nie przewrócił, co było ciężkie do zrealizowania ze względu na stan młodszego Jonasa i jego prawie bezwładne ciało. Wreszcie, po kilku dłużących się minutach zaczęli iść w kierunku budynku szkoły. – Braciszku nie zostaniesz wujkiem… - Nick wybełkotał, kiedy byli już prawie na miejscu.
- Czy ty się kiedyś zmienisz?
- Nie licz na to.
No to będzie się działo…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz