Selena rozstawiła sztalugi na niewielkim placu w
centrum miasteczka, by namalować zabytkowy kościół. Po tym, jak
poniszczyła wszystkie swoje prace tamtego pamiętnego dnia, miała ogromne
wyrzuty sumienia i obiecała sobie, że stworzy choć kilka tak dobrych, jak
tamte. Dobrze wiedziała, że nie uda jej się w krótkim czasie stworzyć
tylu obrazów, co przez ostatnie dwa lata. Przeklęty Jonas! Jak zwykle
to wszystko twoja wina!
- Masz za słabe światło. – Zabierała się za
szkicowanie, gdy usłyszała czyjś głos. Rozejrzała się dookoła, ale nikogo nie
widziała. Co raz gorzej z tobą, Sel… Postanowiła, że wróci do przerwanej
czynności i nie będzie się niczym przejmować. – Na twoim miejscu nie
przyciskałbym tak mocno ołówka, bo grube kreski nie wyglądają za ładnie.
Jedną z rzeczy, których Selena szczerze nienawidziła
byli ludzie wtrącający się w jej sztukę. Zwłaszcza ci, których nie widziała i
nie mogła na nich powarczeć. I wtedy go dostrzegła. Siedział na pobliskiej
ławce, czytając książkę. Miał blond włosy i był bardzo wysoki. I jeszcze
bardziej irytujący. Podeszła do niego, krzyżując ręce na piersi i czekając aż
podniesie głowę z nad lektury. Nie trwało to długo.
- Powiedziałem coś nie tak? – Uśmiechnął się do niej
głupkowato. Widać było, że dobrze się bawi.
- Możesz zostawić swoje bezsensowne komentarze dla
siebie i nie przeszkadzać innym, kiedy próbują pracować? – Z każdą chwilą
wkurzał ją co raz bardziej swoją osobą. Musiała jednak przyznać, że jego oczy
były ciepłe i miłe, a nie wiecznie znudzone, jak Nicka. Znaczy Jonasa.
- Jestem Dylan. – Wyciągnął do niej rękę, ale
zignorowała ją i wróciła do swoich sztalug. Na jej nieszczęście poszedł za nią.
Obserwował, jak zabiera się do pracy, rozcierając węgiel na płótnie. – Masz
talent, chociaż brak ci techniki.
Prychnęła pogardliwie, ale w środku zagotowała się,
że ktoś zupełnie jej obcy, ośmiela się wytykać jej błędy.
- Przypominasz wczesnego Degasa. Jego pierwsze
obrazy też były bardzo mroczne.
- I co z tego? Każdy maluje, jak chce. – Nie
powiedziała mu, że Degas to jeden z jej ulubionych malarzy, na których się
wzoruje. Trochę z przekory, a trochę dlatego że tym razem pozytywnie ją
zaskoczył.
- Nawet podobnie używasz ołówka, chociaż linie dalej
pozostają za grube.
- Masz zamiar cały czas stać tak nade mną czy może
zrobisz coś dobrego dla ludzkości i pójdziesz stąd? – Miała go już dość. No bo
jakim prawem wtrącał się w jej sprawy. Sztuka to był jej świat i nikogo w nim
nie potrzebowała.
- W Hinnersville jest wiele fajnych budynków, a ty
wybrałaś ten najbardziej banalny.
- To już nie twój interes. – Teraz już naprawdę ją
denerwował. Miała ochotę wsadzić mu ołówek w oko albo w inne równie wrażliwe
miejsce.
- Boisz się, że polegniesz. – Bardziej stwierdził
niż zapytał. Było coś uroczego w tym, jak się złościła i udawała, że nie zależy
jej na opinii innych.
- Niczego się nie boję.
- Boisz się, ale jak chcesz to mogę cię zaprowadzić
w kilka miejsc.
- Wszystkie dziewczyny podrywasz w ten sam
sposób?
- Tylko te, których imienia nie znam i które
wybrudziły się sadzą.
Przewróciła oczami, ale szybkim ruchem rękawa starła
brud z policzków. Tak jej się przynajmniej wydawało.
- Jestem Selena i lepiej nie zdrabniaj mojego
imienia.
- Nie mam takiego zamiaru.
Chciał pomóc jej w niesieniu sztalugi, ale nie
pozwoliła mu ich dotknąć. W końcu w ogóle go nie znała.
Trafiła kosa na kamień…
Może i z początku pomysł spaceru z Joe wydawał się
jej nie najlepszym pomysłem, to mogła z czystym sercem przyznać się przed sobą,
że się myliła. I do tego spaceru i co do jego osoby. Mimo początkowych
uprzedzeń związanych głównie z dziwnymi opowieściami Seleny powoli zdawała
powoli przekonywać się do niego. Był to jednak proces długi i postępujący
bardzo powoli. Głównie dlatego, ze nie potrafiła zaufać ani otworzyć się przed
kimkolwiek. On jednak z każdym dniem zyskiwał jej coraz większe uznanie.
Odkąd go poznała, zmienił się. Zdecydowanie na lepsze. Przestał siać
postrach wraz z kolegami swojego brata, stał się zdecydowanie spokojniejszy.
Wtedy przed biblioteką pomógł jej, nie musiał, a jednak postawił się chłopakom
z drużyny. I dzięki tym wszystkim, nie zawsze pozytywnym
wydarzeniom dołączył do grupy nielicznych osób, które były jej najbliższe
tutaj, w West High.
Spacerowali dobre kilkadziesiąt minut zupełnie nie
zwracając uwagi ani na niebo, pokryte całkowicie granatowymi chmurami,
ani na wiatr smagający ich ciała z każdego możliwego kierunku. Nie liczyła się
nawet lekka mżawka stopniowo i niespiesznie przesiąkająca ich ubrania.
Ważne było tylko tu i teraz. Już dawno żadne z nich nie bawiło się tak dobrze w
towarzystwie płci przeciwnej, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki
znikło całe zażenowanie i niepewność. Rozmawiali zupełnie swobodnie na każdy
możliwy temat, jakby znali się od bardzo długiego czasu. Czasem szli bez słowa,
ramię w ramię, jednak nie przeszkadzało im to zupełnie. Wystarczała im
sama obecność drugiej osoby. Dla obojga była to zupełnie nowa sytuacja.
Z każdym dniem coraz bardziej lubił przebywać w jej
towarzystwie. Po raz kolejny w swoim kilkunastoletnim życiu musiał przyznać
rację Kevinowi. Demi wcale nie była taka zła. Może i nie należała do typu
dziewczyn, w których gustował to jednak podobała mu się jej
odmienność. Nigdy wcześniej nie miał okazji poznać takiej dziewczyny.
Zupełnie innej niż cała reszta żeńskiej części West High. W pozytywnym tego
słowa znaczeniu. Zamiast na przerwach rozmawiać ze swoimi koleżankami o kolorze
lakieru do paznokci wolała siedzieć cicho w bibliotece, nie starała się nikomu
przypodobać i była po prostu sobą, a zamiast na całonocne imprezy wolała
siedzieć sama w swoim pokoju. Wydawała się być jego całkowitym przeciwieństwem,
mimo to jednak coś, czego zupełnie nie potrafił rozszyfrować ciągnęło go do
niej.
- Jak idzie nauka kwestii? – Wypalił sam
nawet nie wiedząc dlaczego. Ostatnimi czasy teatr i sztuka stały się jedną z
ważniejszych rzeczy w jego życiu. Lubił godzinami przesiadywać na terenie
teatru, dosłownie kochał atmosferę tam panującą. Przy okazji było to
jedno z miejsc, obok dachu szkoły gdzie mógł w spokoju pomyśleć. Jeżeli masz
nad czym…
- Nienajgorzej, szczególnie, ze mam ostatnio sporo
wolnego czasu. – Rzeczywiście prócz codziennych prób i zajęć lekcyjnych
nie miała tu zbyt wiele do roboty. Większość czasu spędzała w swoim pokoju
zupełnie sama, gdyż Selena ostatnimi czasy znikała gdzieś na całe dnie. – A
tobie?
- Gdyby z chemią szło mi tak dobrze jak z
opanowaniem roli, to miałbym zdecydowanie mniej zmartwień. – Uśmiechnął się
blado przypominając sobie o nadchodzącym egzaminie mającym duże znaczenie z
perspektywy jego oceny semestralnej. Nie zanosiło się tu na dobre
wiadomości, gdyż nie umiał zupełnie nic.
- Jest aż tak źle? – Rozumiała go w
pełni. Jeszcze dwa lata temu była w podobnej sytuacji i gdyby nie
interwencja jej matki, która załatwiła jej dobrą korepetytorkę zapewne
musiałaby powtarzać klasę.
- Jeżeli nie zaliczę nadchodzącego egzaminu, to
marnie widzę swoje ukończenie szkoły w tym roku. – Najchętniej rzuciłby to
wszystko w cholerę i zajął się czymkolwiek innym byleby nie nauką. Zdawał sobie
jednak sprawę, że ojciec nie dałby mu żyć, dlatego postanowił wymęczyć dyplom
ukończenia.
Dla świętego spokoju.
- Na pewno nie będzie aż tak źle. A
właściwie to kiedy masz ten egzamin? – Posłała mu pokrzepiający uśmiech, jednak
niezbyt wiele to zdziałało, gdyż chłopak dalej na samą myśl o przeklętym
przedmiocie bezpowrotnie tracił humor.
- Jutro. – Właściwie to już pogodził się z wizją
spędzenia w tym chorym miejscu kolejnego roku. Właściwie to musiałby zdarzyć
się jakiś cud, albo kataklizm doszczętnie niszczący szkołę, by udało mu się
zdać ten pieprzony egzamin. Chociaż to nawet i to nie dawało by mu
stuprocentowej pewności.
- Myślę, że mogłabym ci trochę pomóc. – Może i nie
była wybitną uczennicą, to akurat aktualnie chemia nie sprawiała jej
większych problemów. Właściwie sama siebie zadziwiła tą propozycją, jednak
podświadomie czuła wobec niego dług wdzięczności.
- W takim razie bez bicia muszę ci się
przyznać, że jestem beznadziejnym uczniem, a już w szczególności jeżeli chodzi
o przedmioty ścisłe. - Uśmiechnął się do niej szczerze. Był jej naprawdę
wdzięczny za chęć pomocy. Przez chwilę nawet udało mu się spojrzeć w jej
ciemne, głębokie oczy, szybko jednak odwróciła wzrok, a jej policzki
pokryły się szkarłatem. Za każdym razem zachowywała się tak samo, jednak
nie przeszkadzało mu to wcale. Wręcz przeciwnie uwielbiał ta jej niewinność i
nieśmiałość. Co się ostatnio dzieje z Toba Joseph…
- W takim razie czeka nas pracowity wieczór. -
Po raz kolejny dzisiaj zaszczyciła go szerokim uśmiechem, po czym
delikatnym skinieniem głowy wskazała na ścieżkę, prowadzącą ku żeńskiemu
kampusowi .
Zależy jeszcze dla kogo i w jakim
znaczeniu….
Nick miał w życiu trzy słabości, którym nie potrafił
się oprzeć: dziewczyny, piłkę nożną i alkohol. Przez pierwszą miał same
problemy, druga mu ostatnio nie wychodziła, a na trzecią zawsze mógł liczyć. Dziękował
Bogu za podrobiony dowód osobisty, który pozwalał mu kupować każdy trunek, na
jaki tylko miał ochotę. Było już ciemno i od jakichś dwóch godzin powinien być
z powrotem w West High, ale nie spieszyło mu się zupełnie. Nie dzisiaj i nie po
tym, co przeżył. Cieszył się, że nie zostanie ojcem. Cholernie się cieszył.
Ogromny kamień spadł mu z serca. Obiecał sobie, że już nigdy więcej nie dojdzie
do przypadkowego seksu w jego przypadku. I zastanawiał się ile wytrzyma w swoim
postanowieniu. Dopijając, któreś już z kolei piwo, myślał o Jennifer. Niskiej,
czerwonowłosej Jennifer, która znienawidziła go bardziej niż to sobie
wyobrażał. I o Selenie też myślał. Jak zwykle. Był ciekawy, co teraz robi.
Pewnie wyklina wszystkich po kolei. Jego najbardziej. A on ją przecież kocha. Dziwne
masz sposoby na okazywanie uczuć, Jonas…
Zatoczył się wychodząc z ostatniego pubu w
Hinnersville. Kelnerka, od której chciał wyłudzić numer telefonu kulturalnie
otworzyła mu drzwi, dobitnie pokazując, co o nim myśli. Miał dziwne wrażenie,
że wszystko wokół niego wiruje. Usiadł na pobliskiej ławce i odszukał papierosy
w kieszeni spodni. Niezgrabnie przypalił go zapalniczką i zaciągnął się mocno,
prawie dusząc od tytoniowego dymu.
- Nick? – Kevin cieszył się, że zdecydował się
na powrót do West High o tej porze. Może patrzenie na młodszego brata w takim
stanie nie napawało optymizmem, ale przynajmniej nie czekała go noc na ławce w
parku.
- Kev… - reszta jego słów utonęła w długim kaszlu.
Mężczyzna podniósł go i podtrzymał, by chłopak się nie przewrócił, co było
ciężkie do zrealizowania ze względu na stan młodszego Jonasa i jego prawie
bezwładne ciało. Wreszcie, po kilku dłużących się minutach zaczęli iść w
kierunku budynku szkoły. – Braciszku nie zostaniesz wujkiem… - Nick wybełkotał,
kiedy byli już prawie na miejscu.
- Czy ty się kiedyś zmienisz?
- Nie licz na to.
No to będzie się działo…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz