poniedziałek, 10 grudnia 2012

13. "Powiesz mi dlaczego zawsze wpadamy na siebie w tym samym miejscu?"

Selena cicho zamknęła drzwi i na palcach przebiegła przez korytarz. Dopiero co wzeszło słońce, ale nie chciała, by ktoś zauważył, jak wymyka się ze szkoły. Umówiła się z Dylanem, że razem obejrzą wystawę jakiegoś współczesnego rzeźbiarza, która odbywała się w mieście odległym od Hinnersville o jakieś sto pięćdziesiąt kilometrów. Wszystko dokładnie zaplanowali i uzgodnili. Z samego rana chłopak miał czekać na nią przed West High w swoim samochodzie. Nigdy nie urywała się z lekcji, przynajmniej nie w ten sposób, ale od dawna o tym marzyła. By choć na chwilę opuścić te mury i poczuć się wolnym, z dala od wszystkiego, co tak bardzo ją złościło. Gdy tylko Dylan zaproponował jej, by pojechała razem z nim zgodziła się bez wahania. Widywali się jedynie w weekendy, ale to wystarczyło by wywiązała się między nimi cienka nić porozumienia. Oboje zazwyczaj wtedy malowali i oceniali nawzajem swoje prace, podrzucali pomysły lub po prostu siedzieli w ciszy i to też im pasowało. Czuła, że wreszcie poznała kogoś, kto choć w małym stopniu ją rozumiał.
Wyszła na główny dziedziniec i szczelniej otuliła się grubym swetrem. Chciała podbiec do bramy, by trochę się rozgrzać, ale ktoś złapał ją za ramię.
- Dokąd się wybierasz? – Nick dziękował Bogu za to, że jednak zmusił się i wstał rano, by pobiegać przed śniadaniem. To nie mógł być przypadek, że ją tu spotkał. Ciekawiło go tylko w jakim celu zerwała się tak wcześnie z łóżka.
- To chyba nie twoja sprawa, Jonas. – Wyrwała mu się i odeszła dalej, a on jak na złość kroczył za nią. Miała dobry humor, a ten idiota, jak zwykle jej go popsuł.
- Martwię się o ciebie. – Wiedział, że mu nie uwierzyła, bo w odpowiedzi jedynie prychnęła i przewróciła teatralnie oczami. I wtedy go zauważył. Blondwłosego geja w sportowym samochodzie. Na pewno na nią czekał, bo kiedy go zobaczyła, przyspieszyła kroku.
- Wybierasz się gdzieś z tym frajerem? – Nawet nie próbował udawać, że jest spokojny. Gotował się ze złości cały i chętnie by mu przywalił w te sztucznie wybielone zęby.
- Ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie interesował się moim życiem? – Czemu ze wszystkich ludzi na świecie, to właśnie na niego musiała dzisiaj trafić. Naprawdę miała aż tak wielkiego pecha?
- Dobrze go znasz? – Nie odpowiedziała na jego pytanie, więc kontynuował dalej. – A jeśli wywiezie cię do lasu i skrzywdzi? Skąd wiesz, że nie jest zboczeńcem?
- Bo nie jest tobą i nie myśli tylko o tym, jak zaliczyć kolejne laski.
To go zabolało. Gdyby powiedział to ktoś inny, pewnie nawet nie zwróciłby uwagi, może wzruszyłby jedynie ramionami, uznając, że nie ma czym się przejmować. Ale te słowa padły właśnie z jej ust i tak jak wszystkie inne wywarły na nim wrażenie. Naprawdę był dupkiem. Nigdy nie jest za późno na odkrycie prawdy. - Mnie nie interesuje czy twoja Jennifer jest prześladującą cię nimfomanką, więc odpuść sobie tą troskę i lepiej odejdź, póki mam jeszcze trochę cierpliwości i jestem w stanie na ciebie patrzeć.
- Pospiesz się Sel, bo się spóźnimy. – Dylan wychylił się zza szyby, a Nick miał ochotę mu przywalić i zetrzeć ten sztuczny uśmieszek z jego lalusiowatej twarzy. Zamiast tego stał i patrzył, jak Selena wsiada do jego samochodu. Powiedział do niej „Sel”. Jakim prawem tak ją nazywał?
Takim, które ty dawno straciłeś. 
   

 
Kevin od dwóch godzin wpatrywał się w opis instrukcji składania łóżeczka. Nigdy nie myślał, że złączenie kilku desek może stanowić taki problem. Miał wrażenie, że żadna z części do siebie nie pasuje. Chciał to rzucić w cholerę, ale obiecał Dani, że się tym zajmie, a nie chciał jej zawieść. Tym bardziej, że ostatnio bardzo łatwo się rozklejała i ciężko ją było uspokoić. Zirytowany zmiął kartki, rzucił je w kąt i podniósł się z podłogi. Jak miał być głową rodziny skoro tak prosta rzecz przerastała jego możliwości.
- Może ci pomóc? – Danielle stała w progu pokoju, z rękoma skrzyżowanymi na piersi. Uśmiechnął się, tak jak zawsze gdy ją widział. Wyglądała ślicznie z zaokrąglonym brzuchem.
- Radzę sobie świetnie. – Odburknął w odpowiedzi, chociaż wcale tego nie chciał. Żona podeszła do niego i poprawiła wygięty kołnierzyk od koszulki.
- Właśnie widzę. – Pogłaskała go po szorstkim policzku. Cieszyła się, że ma go w domu przez cały dzień tylko dla siebie. – A co u twoich braci? Dawno ich u nas nie było. – Domyślała się, że mają jakieś problemy, ale Kevin oczywiście dla jej dobra o  niczym jej nie mówił.
- Wszystko w porządku.
Nie uwierzyła mu. Za dobrze go znała, by mógł ją okłamać. Westchnął, jak zawsze myśląc o braciach. Joe wciąż kłócił się z ojcem i chodził nieobecny, jakby ćpał. Nick pił na potęgę, wagarował, nie przychodził na treningi i prawie został nastoletnim ojcem. Kevin zastanawiał się dokąd oni zmierzają. I chociaż Joe wykazywał jakieś niewielkie chęci poprawy, to Nick cały czas brnął w ślepą uliczkę.
- Mam wrażenie, że kompletnie się pogubili.
- Są jeszcze młodzi. Mają czas, żeby się odnaleźć. – Starała się go pocieszyć, ale wiedziała, że będzie to trudne. Prawie niemożliwe, jak zawsze, gdy martwił się o swoich młodszych braci lub o kogoś z rodziny. – Mówiłeś, że jest taka dziewczyna… Podobno ma dobry wpływ na Joe’go .
- Demi.
- No, to zaproś ich do nas.
- Ale po co? – Nie widział w tym sensu. Z resztą, poznał już trochę Demi i był pewien, że nie przyjmie zaproszenia. Była zbyt nieśmiała.
- Chcę ją poznać. – Właściwie to miała trochę inny plan, ale o tym jej mąż już wiedzieć nie musiał. – Sam mówiłeś, że jest miłą i fajną dziewczyną.
- Powiedz lepiej, że chcesz ją poznać, by wyswatać ją z moim bratem.
- No może jest w tym trochę prawdy. – Uśmiechnęła się do niego słodko, po czym musnęła jego usta swoimi, zarzucając ręce na szyję. - Nie wiem czy to wyjdzie. Demi jest bardzo… specyficzna. - Bardziej niż Selena chyba być nie może. - Inaczej, chociaż pod wieloma względami są podobne. Obie stronią od ludzi, tylko, że Demi okazuje to w subtelny sposób, a Selena… No cóż, znasz Selenę. - I dlatego chcę też poznać Demi.
- Nie odpuścisz. – Bardziej stwierdził niż zapytał. Pokiwała głową na znak, że nie. Westchnął jedynie w odpowiedzi. – Zaproszę ich na przyszłą sobotę. Może być. – Pocałowała go namiętnie. – A teraz chyba w końcu zajmę się tym łóżeczkiem, bo inaczej nasze dziecko nie będzie miało gdzie spać.


 
Może nie należała do szczególnie towarzyskich ludzi, jednak poza teatrem i zajęciami, gdzie jeszcze czasem ktoś ją zauważał, w West High czuła się z każdym dniem coraz bardziej samotna. I choć często miała serdecznie dosyć swojego rodzinnego miasta włącznie ze wszystkimi jego mieszkańcami, to teraz oddałaby wszystko za chociaż jeden dzień jak najdalej od szkolnego kampusu w Hinnersville.
Po raz kolejny całe popołudnie spędziła na samotnym spacerze alejami parku, po najmniej uczęszczanej jego części. Mimo mało sprzyjającej aury i dosyć mroźnego, o tej porze roku, wiatru lubiła przebywać tu godzinami. Z resztą nie miała zbytnio nic lepszego do roboty. Kiedy tylko  w teatrze pojawiał się czas na przerwę, od razu przychodziła tutaj, szerokim łukiem mijając pusty i zimny pokój znajdujący się w żeńskiej części kampusu.  Nie lubiła przebywać w nim całkowicie sama, a, ostatnimi czasy, Selena zaszczycała ją swoją obecnością sporadycznie, zazwyczaj tylko po to, by się przespać lub po aktualnie potrzebne jej rzeczy. Właściwie nawet pasował jej taki układ całkowitego schodzenia sobie z drogi. Przynajmniej nie warczała już na nią z byle błahego powodu. Co w jej przypadku i tak było już dużym osiągnięciem. Na szczęście, sądząc po jej  zachowaniu, wywnioskowała iż Selena znalazła sobie ciekawsze towarzystwo. I jednocześnie ofiary do wyładowywania złości. Zaczęło padać. Miliony kropel wody spadały tuż pod jej nogi, inne zaś  na kamienne płyty chodnikowe rozpadając się na jeszcze mniejsze. Lubiła deszcz. Przypominał on jej czasy  dzieciństwa, kiedy jeszcze był z nią ojciec. Siadali wtedy zwykle gdzieś blisko okna i razem obserwowali zaskoczonych ulewą ludzi, którzy uciekali w popłochu, by schronić się gdzieś przed deszczem. Byli wtedy tacy szczęśliwi. Ona, mama i tata. Cała szczęśliwa rodzina w komplecie. Nigdy w jej życiu nie nadszedł dzień i sytuacja, w których nie mogłaby liczyć na swojego ojca. Zawsze był blisko niej, gotów podać pomocną dłoń lub najzwyczajniej w świecie podtrzymać na duchu. I właśnie w dni takie jak ten, kiedy wszystkie wspomnienia wracały z podwójną siłą, żałowała, ze to wszystko nie może wrócić. Już nigdy więcej.  Czas wreszcie zostawić przeszłość za sobą i zacząć żyć dalej. 

 

 Szedł mocno przyspieszonym krokiem chcąc jak najszybciej znaleźć schronienie przed deszczem, który zupełnie go zaskoczył. Nienawidził takiej pogody. Dlatego też chciał, najszybciej jak to tylko możliwe, skończyć liceum i wyrwać się z tego koszmarnego miejsca, jakim było dla niego Hinnersville. W duchu wyklinał własne wyczucie czasu, które zwykle objawiało się nieciekawymi dla niego sytuacjami. I kiedy doszedł już do wniosku, że nikt o zdrowych zmysłach nie wybiera się na spacer w środku deszczu, kilka metrów przed sobą zobaczył doskonale znaną mu postać. Demi.
 Ta dziewczyna z każdym dniem coraz bardziej go zaskakiwała. Przez krótką chwilę przyglądał jej się z bezpiecznej odległości. Z niedowierzeniem obserwował jej poczynania. Mimo, z każdą chwilą wzmagającego się, ulewnego deszczu szła niewzruszenie, jakby zupełnie nie zauważając kropel spadających  jej tuż pod nogi. Jakby zupełnie nie obchodziło ją to, że cała jej garderoba była doszczętnie przemoczona, a na dworze było zaledwie kilka stopni.
- Powiesz mi dlaczego zawsze wpadamy na siebie w tym samym miejscu? -  Zaszedł Demi od tyłu, kładąc rękę na jej ramieniu, czym momentalnie wyrywał ją z zamyślenia. Uśmiechnął się lekko widząc jej zaskoczoną minę. Nawet przemoczona do ostatniej suchej nitki i z ciemnymi smugami na policzkach, wyglądała naprawdę słodko. Coraz częściej miał ochotę podejść do niej i po prostu przytulić, co powoli zaczynało go przerażać. Może jednak Nick, w tych swoich pijackich wywodach miał rację, może rzeczywiście ktoś zaserwował mu pranie mózgu. Uspokój się idioto!
- Mogłabym zapytać ciebie o to samo. - Rzeczywiście nie był to pierwszy raz kiedy spotykali się, dosyć przypadkowo, w tym samym miejscu. Z jednej strony wydawało się to trochę dziwne, z drugiej jednak wszystko, tutaj, w Hinnersville  wokół zdecydowanie nie było normalne.
- Ale ja spytałem pierwszy. -  Lubił się z nią drażnić, jednak doskonale wiedział też, że nie może z tym przesadzić. Była zdecydowanie za bardzo wrażliwa. Nie chciał stracić jej zaufania, na które bardzo długo pracował. Chociaż nadal wyczuwał pewną rezerwę z jaką go traktowała. - Odpowiesz?
- Może dlatego że lubię spacerować. -  Obserwował jak nieporadnie próbowała odgarnąć mokre kosmyki włosów, które przyklejały się jej do twarzy. I chociaż dla normalnego człowieka nie było to nic nadzwyczajnego, to uważał to za niesamowicie słodkie i pociągające. Oj Joey, Joey. Zbyt długi post coraz bardziej daje ci się we znaki. - Nawet w taki deszcz? - Dalej bez przerwy jeździł wzrokiem po całym jej przemoczonym ciele, zupełnie nie potrafiąc skupić się na niczym innym wokół. Od czasu korepetycji, mimo wszelkich starań, w głowie miał same nieczyste myśli z osobą Demi w roli głównej. To już nie jest normalne. - Nawet w taki deszcz. - Zawtórowała mu, jednak widząc jego  pełne dezaprobaty spojrzenie kontynuowała dalej. - Przecież nie ma nic strasznego w odrobinie wody. Z resztą co cię nie zabije, to cię wzmocni. - Może i nie był entuzjastą jej teorii, jednakże widząc jej pełny niewinności delikatny uśmieszek, uległ.
- Może i cię nie zabije, ale na pewno zdrowa po takim spacerku nie będziesz. - Nie był ślepy i bez trudu zauważył na odsłoniętych przedramionach dziewczyny gęsią skórkę. - Zakładaj. - Bez namysłu zdjął z siebie ulubioną granatową bluzę, której do tej pory nie pożyczył nawet Nickowi  i podał ją Demi. Widział jak przez dłuższą chwilę wyraźnie nad czymś się zastanawiała, jednak w końcu, chociaż troszeczkę niepewnie, założyła ją.
  A on stał tam jak ostatni idiota i dosłownie nie mógł oderwać od niej oczu. Wyglądała naprawdę uroczo. Czuł się, dosłownie, jak w jakiejś łzawej komedii romantycznej, na które jeszcze jakiś czas temu zabierała go Ashley, a których tak bardzo nie cierpiał. W życiu nie pomyślał nawet, że jakakolwiek dziewczyna będzie tak cholernie pociągać go w za dużej o kilka rozmiarów bluzie, mokrych włosach i z całkowicie rozmazanym makijażem.
- A tobie nie jest teraz zimno? - Spytała go, uważnie się przyglądając. Rzeczywiście w samym podkoszulku było mu naprawdę zimno, jednak nie miał zamiaru wspomnieć jej o tym ani słowem. Prawdziwy rycerz w lśniącej zbroi, nieprawdaż?
- Nic mi nie będzie. - Odpowiedział wymijająco. - A teraz chodź, bo nie chcę mieć cię na sumieniu. - Poczekał aż twierdząco skinie głową, po czym oboje skierowali się w stronę żeńskiego kampusu. Nie obchodziło go to, że prawdopodobnie dzięki swojemu bohaterskiemu czynowi będzie chorował przez następny tydzień, ani fakt, iż ktokolwiek może zobaczyć ich razem. Przestało mu już zależeć na opinii kogokolwiek. A już w szczególności wszystkich ludzi, których do niedawna nazywał przyjaciółmi.  Ciekawa zmiana nastawienia, Romeo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz