poniedziałek, 10 grudnia 2012

14. " Chętnię pójdę do łóżka..."

- Joe zaczekaj! – Kevin przeciskał się przez tłum uczniów, wylewających się z klas lekcyjnych. Że też zawsze musiał trafiać na przerwę obiadową. – Przepraszam. – Nadepnął jakiejś dziewczynie na stopę aż ta zaklęła z bólu. – Joe! – Wykrzyczał imię brata, tym razem głośniej. Chłopak odkręcił twarz w jego stronę i zatrzymał się. – Myślałem, że cię nie złapię. – Popatrzył na brata. Joe wyglądał, jakby przeszedł przez środek tornada lub huraganu. – Co ci jest? – Spytał, wyraźnie zmartwiony.
- Nic wielkiego, zwykłe przeziębienie. – Wzruszył ramionami, próbując mówić normalnie, choć wypowiedzenie każdego słowa sprawiało mu ogromny ból. Czuł się okropnie, a głowa bolała go tak, jak nigdy nawet przy największym kacu.
- Gdzie się tak dorobiłeś? – Zdawał sobie sprawę, że zachowuje się, jak własna matka, czym na pewno doprowadzał Joe’go do szału, ale nie mógł się powstrzymać.
- Nie wiem. – Naprawdę nie chciał mu się zwierzać, że udawał twardziela przed dziewczyną, która teoretycznie wcale go nie interesuje. I teraz miał za swoje. Chociaż ta sytuacja miała jeden plus. Przynajmniej Demi jest zdrowa i czuje się dobrze. Jakie to rycerskie.
- Gadaj co znowu zmalowałeś. – Skarcił się w duchu za kolejne przesłuchanie urządzone swojemu młodszemu bratu, ale oczami wyobraźni widział najgorsze sceny.
- Nic. – Czemu Kev nie mógł być taki, jak Nick, którego nie interesowało nic prócz piłki, piwa i swojej własnej osoby, a w przypływie uczuć także Seleny. O nic nie wypytywał i nie maglował go ciągle.
- Joe. – Teraz był pewien, że Joe kręci. Każde jego „nic” zwykle oznaczało „coś”
- Padał deszcz. Spotkałem Demi. Oddałem jej swoją bluzę, żeby nie zmokła. Wystarczy? – Wychrypiał i zaczął kaszleć. Skapitulował, bo wiedział, że Kevin będzie drążył temat dopóki nie pozna prawdy. A on miał ważniejsze sprawy na głowie. Jak na przykład myślenie o Demi przez całą lekcję chemii.
- A więc o Demi chodzi… - Złośliwy uśmieszek wtargnął na jego usta. Może Dani miała rację, może coś z tego będzie. – Zaproś ją gdzieś.
- Niby po co? Demi jest jak… jak… młodsza siostra dobrego kumpla. Nietykalna i nieinteresująca w żaden sposób. – Kevin spojrzał na niego z politowaniem i Joe wcale się mu nie dziwił. Gorszej bzdury nie mógł wymyśleć.
- Słuchaj, ja ci dobrze radzę… - Nie dokończył, bo zauważył Demi wyłaniającą się z za zakrętu i zbliżającą w ich stronę. – Demi podejdź do nas na chwilę. – Widział, że dziewczyna chciała przejść obok nich niezauważona, ale ją uprzedził.
- Nie mogę, naprawdę spieszę się. – Skłamała, ale przebywanie blisko Joe’go powodowało, że brakło jej języka w buzi i uginały się pod nią kolana. A nie chciała, by Kevin czy jego brat uznali ją za wariatkę, która nie potrafi sklecić nawet jednego normalnego zdania.
- Chodź, nie zajmę ci wiele czasu. – Obserwował, jak Joe nerwowo przestępuje z nogi na nogę, a Demi spuszcza głowę i cicho wita się z nimi, co chwila spoglądając na młodszego Jonasa. – Jesteś zajęta w sobotę?
- Ja… to znaczy… Nie. – Plątała się już nawet w odpowiedzi na tak proste pytanie. To naprawdę nie jest normalne.
- Świetnie, w takim razie zapraszam was oboje do mnie do domu. – Patrzył na ich miny i miał ochotę się roześmiać. Oboje jednocześnie wyglądali na przerażonych i podekscytowanych tym, że będą mogli spędzić razem kilka chwil.
- To chyba nie jest dobry pomysł. – To na pewno nie był dobry pomysł. To był bardzo zły pomysł.
- Ja nie mogę. – Joe wychrypiał i znów zaczął kaszleć, jak stary gruźlik.
- Możesz, bo już sprawdziłem, że nie masz żadnych ważnych zajęć w ten weekend. – Na twarzy i w głosie Kevina malowała się satysfakcja. Nie dał się zbyć banalną wymówką. Joe nawet nie z – A ty, Demi chyba nie odmówisz kobiecie w ciąży.
- No… nie. – I tak właśnie kończy się bycie nieasertywnym. Powinna wziąć kilka lekcji od Seleny, która jest mistrzynią w udzielaniu odmownych odpowiedzi.
- No więc jesteśmy umówieni! Do zobaczenia w sobotę!
Zostawił ich samych pogrążonych w zupełnej ciszy. Mogli się rozejść, każde w swoją stronę, ale żadne nie poruszyło się nawet o krok.
- Jesteś chory? – To pewnie była jej wina. Gdyby wtedy jej nie spotkał i nie oddał swojej bluzy, nie zmókłby i nie czułby się źle.
- Trochę przeziębiony. – Starał się uśmiechnąć, ale zamiast tego na twarzy pojawił mu się grymas, spowodowany palącym bólem gardła.
- Powinieneś wypić gorącą herbatę i położyć się do łóżka.
Umysł Joe’go pracował teraz na przyspieszonych obrotach. Łóżko. On. I Demi. Jego policzki zaczerwieniły się od gorąca. I to wcale nie od gorączki.
- Chętnie pójdę do łóżka… znaczy położę się. – Całe szczęście już tego nie słyszała, bo zadzwonił dzwonek i pobiegła na zajęcia. Pomachała mu jedynie z oddali, a on stwierdził, że naprawdę wróci do pokoju i się położy. I nie, nie miało to nic wspólnego z chorobą.
Opanuj się Joe. 

 

Całkowicie wykończony i równie zdenerwowany wracał z  boiska. Spędził na tym pieprzonym treningu ponad trzy godziny, a nawet razu nie udało mu się porządnie strzelić w kierunku bramki. Ostatnimi czasy w jego przypadku była to norma. Nie potrafił skupić się na grze, nawet jeżeli bardzo się starał. W przeciągu niecałego miesiąca z lokalnego bohatera stoczył się do grzejącego ławę idioty. To zdecydowanie bolało najbardziej. Piłka od zawsze była czymś, co zawsze mu się udawało, a teraz nawet to mu nie zostało. I wszystko przez tego pieprzonego blondasa z krzywymi zębami. Albo raczej przez twój pieprzony egoizm.
Zupełnie nie wiedząc dlaczego, skierował się w stronę żeńskiego kampusu. Sam nawet nie był pewien po co to robi, zważywszy na to, że nie miał tam czego szukać. Mimo wszystko lubił czasem z daleka poprzyglądać się Selenie, kiedy zupełnie pochłonięta pracą nie zauważała niczego wokół. Czasem miał ochotę podejść do niej i po prostu przytulić, jednak wiedział też, że najprawdopodobniej skończyłby z piekącym śladem na twarzy lub innym mniej ciekawym uszczerbkiem na zdrowiu.
Schował się za ogromnym filarem tuż przy samym dziedzińcu, mając nadzieję, że ją spotka.  I nie mylił się bynajmniej. Rzeczywiście Selena, z ogromnym uśmiechem na twarzy, niosła ogromny stos prac. Zapewne znowu przez całą noc malowała, nie znajdując czasu na sen. Tak samo, jak jeszcze niecały rok temu. I gdyby nie fakt, że ten blond przydupas szedł tuż za nią, wszystko byłoby idealnie.
Słyszał jak śmiała się z jego żartów i miał ochotę rozszarpać go na strzępy. Nie potrafił znieść faktu, że ktoś prócz niego mógł odprowadzać ją co wieczór pod same drzwi pokoju, doprowadzać ją do śmiechu, być  kimś, kim on sam był jeszcze nie tak dawno. Każdym razem kiedy widział znienawidzonego rywala, miał ochotę pobić go do nieprzytomności. Za to, że odebrał mu jego Sel. Jego jedyną i kochaną artystkę.
- Do jutra. Nie spóźnij się. - Obserwował z bezpiecznej odległości scenę rodem z taniej komedii romantycznej, jak blondas z ogromnym uśmiechem na ustach żegnał się z Seleną.
Właściwie to trudno było mu uwierzyć, że ktoś taki jak on będzie w stanie zaskarbić sobie jej zaufanie. A jednak. Ona nadal niczego się nie nauczyła. Poczekał jeszcze chwilę, kiedy Selena zamknie za sobą drzwi i ruszył w ślad za Dylanem. Miał ochotę spuścić mu łomot tu i teraz, jednak wiedział, że byłoby za dużo szumu, dlatego też przez dłuższą chwilę podążał za nim, oczekując na bardziej ustronne miejsce.
- Spieszy ci się gdzieś kolego? - Złapał blondyna za ramię i pociągnął w stronę nieobleganej wnęki niedaleko biblioteki.
- Czego, do cholery chcesz Jonas? - Znali się doskonale, nie tylko prywatnie ale też zawodowo. Grał w drużynie szkoły, która od zawsze rywalizowała z West High, co zdecydowanie nie sprzyjało przyjaznym stosunkom.
- Odczep się wreszcie od Seleny i spieprzaj skąd przyszedłeś. -  Był cholernie zły i resztkami sił powstrzymywał się, by nie uderzyć go prosto w niesamowicie nieestetycznie krzywy zgryz. Stojąc z nim twarzą w twarz zaczął usilnie zastanawiać się co takiego Selena widziała w blondynie. W końcu nie należał do najpiękniejszych, a charakter również pozostawiał wiele do życzenia. Kiedyś była z tobą, więc chyba gorzej już wybrać nie mogła.
- Nie doczekanie twoje. -  Dylan skutecznie strącił rękę Nicka i mocno odepchnął go od siebie. - Poszukaj sobie innej panienki do zabawy, ta jest już zajęta.
W tym momencie Nick stracił wszelkie resztki samokontroli. Rzucił się na zupełnie nieprzygotowanego na to blondyna i zaczął okładać pięściami. Co jak co, ale jednym z nielicznych talentów najmłodszego Jonasa, który z biegiem lat nie stracił na swojej sile była umiejętność pakowania się w bójki i tarapaty. To zdecydowanie pomogło mu z w sprowadzeniu do parteru rywala, zupełnie niewiedzącego jak się zachować.
Okładał go pięściami, nie zastanawiając się w co uderza. Nie miał zamiaru pozwalać komukolwiek w ten sposób znieważać Seleny. Nikt nie miał prawa jej obrażać, a już szczególnie w jego obecności.  I byłby zapewne dalej wymierzał mu surową karę za to wszystko, przy okazji wyładowując  na nim całą swoją frustrację gdyby nie pewna mała komplikacja, której będąc w amoku zupełnie nie zauważył.
- Przestańcie wreszcie! - Odkrzyknął gdzieś spośród tłumu zebranych gapiów Marymount z nie za ciekawą miną, a Nick przeklął w duchu jego wyczucie czasu. W końcu dyrektor West high słynął z tego, że zawsze wtedy kiedy był potrzebny znikał w tajemniczych okolicznościach. I byłby wdzięczny losowi, gdyby ta reguła się sprawdziła. Pieprzone szczęście.
- Jeszcze się policzymy. - Warknął na odchodne wprost do ucha blondyna, ostatni raz uderzając go boleśnie w nos i posłusznie odsunął się od niego.
- No to panie Jonas, zapraszam do mojego gabinetu. -Niezwykle oficjalny ton, zwykle lubiącego go łysawego Marymounta był decydowanie złym znakiem. - A wy rozejść się. I bez was mam wystarczająco dużo własnych problemów. - Idąc za Marymountem z satysfakcją przyglądał się dalej leżącemu na ziemi blondynowi, z całkowicie zmasakrowaną twarzą i rozbitym nosem. I może było to okrutne z jego strony, to był dumny, że to właśnie jego dzieło.  
Nick jak jeszcze nigdy wcześniej wiedział, że ma całkowicie przerąbane. Już i tak za ostatni pijacki melanż w dyrektorskim gabinecie miał niemałe problemy. Teraz jednak zapowiadało się coś dużo gorszego od zwykłej nagany. I czuł w kościach, że nie będzie to nic przyjemnego. Nadchodziły ogromne kłopoty, to wiedział na pewno.
Sam się wkopałeś, to teraz ratuj się zbawco ludzkości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz