poniedziałek, 10 grudnia 2012

15. "Jesteś jeszcze ładniejsza niż opowiadał Joe".

Siedział w gabinecie dyrektora już od blisko piętnastu minut i nie otrzymał jeszcze żadnej umoralniającej pogadanki. Co więcej Marymount nie zaszczycił go nawet jednym pojedynczym słowem, cały czas notując coś dokładnie w papierach. Wiedział, że to zdecydowanie nie wróży niczego dobrego, a dyrektor, będący wielkim fanem szkolnej drużyny piłkarskiej, który niegdyś bardzo go lubił, teraz nie będzie miał żadnej litości. Mimo wszystko satysfakcja z pobicia tego idioty przysłaniała wszelkie wizje konsekwencji jakie go czekały. Przynajmniej wreszcie zrobił to, na co miał ochotę przez ostatnich kilka tygodni. Właściwie to od pierwszego momentu kiedy zobaczył go w towarzystwie Seleny. JEGO Seleny. Nawet jeżeli ona nie chciała mieć już z nim nic wspólnego.
- I co ja mam z tobą zrobić, Nicholas? - Grubszy wąsaty facet podniósł wzrok znad uzupełnianych chwilę wcześniej papierów i popatrzył na niego wymownie.
-  Przepraszam, dyrektorze.
Miał nadzieję, że odrobina dobrej gry aktorskiej i sztucznej skruchy załatwią całą sprawę i jak zwykle skończy się na zwykłej naganie. W końcu jego akta były jednymi z częściej eksploatowanych dokumentów uczniowskich, a on sam miał trochę złych uczynków na sumieniu.
-  Nie mnie powinieneś teraz przepraszać.
- Ale…
- Tym razem już się tak łatwo nie wywiniesz, Nick. - Przerwał mu gniewnym tonem Marymount, a Jonas przełknął jedynie nerwowo ślinę. - Przymykałem oko na twoje poprzednie wybryki, tylko dlatego, że był z ciebie pożytek dla drużyny. Teraz jednak musze wyciągnąć konsekwencję.
- To był ostatni raz, przyrzekam.
- Dokładnie tak samo mówiłeś ostatnim razem, i jeszcze poprzednim. - Stary poczciwy dyrektor wstał zza biurka i zaczął krążyć po całym pomieszczeniu. - Teraz już nie uwierzę w tą śpiewkę. 
- Ale tym razem, to naprawdę nie była moja wina. - Za wszelką cenę próbował wyratować się z i tak beznadziejnej już sytuacji. Jednak wyjątkowo kiepsko mu to szło.
- W takim razie czyja, może moja?
- To nie jest tak jak pan myśli, panie dyrektorze. - Z każda kolejną sekundą czuł jak traci grunt pod nogami, a do tego zdecydowanie nie był przyzwyczajony. Zazwyczaj udawało mu się udobruchać starego, czasem niedosłyszącego Marymounta, dzisiaj jednak był na wyraźnie przegranej pozycji.
- W takim razie oświeć mnie Jonas.
- On mnie sprowokował! - Wyraził to zdecydowanie bardziej głośno niż powinien i widząc karcące spojrzenie dyrektora z powrotem zaczął podziwiać drewnianą posadzkę jego gabinetu.
- Nicholas naprawdę cię lubię, ale nie mam zamiaru słuchać więcej tych twoich bredni. - Rzucił teczkę podpisanym jego imieniem i nazwiskiem na biurko, kontynuując. - Notoryczne spóźnienia, pijackie wybryki, palenie w szkolnych łazienkach, obrażanie nauczycieli - Mam wymieniać dalej?
- Nie, proszę pana.
- W takim razie mam nadzieję, że dwutygodniowe zawieszenie  w prawach uczniowskich i tymczasowe odsunięcie od treningów przemówi ci trochę do rozsądku.
- Ale pan nie może!
- Skończyły się dobre czasy, panie Jonas. - Chciał jeszcze coś mu odpowiedzieć, jednak dyrektor znów wszedł mu w słowo. - Za chwilę też poinformuję o swojej decyzji ojca. Jak nie ja to może on cię nawróci.
- Przecież ja nie zrobiłem nic złego! 
- Uważam naszą rozmowę za zakończoną, panie Jonas.
Nie słuchał już dalszego ciągu wypowiedzi dyrektora i wybiegł z gabinetu głośno trzaskając drzwiami. Nadal nie mógł uwierzyć w to co usłyszał kilkanaście sekund wcześniej. Przecież piłka była jedyną rzeczą, która mu została, od kiedy Selena miała go gdzieś. Teraz nie miał już niczego, co pozwoliłoby mu wydostać się z tego pieprzonego życiowego zakrętu. A do tego jeszcze nabawił się ogromnych kłopotów z ojcem i zapewne obcięcia kieszonkowego, które umożliwiało mu jakiekolwiek godne przetrwanie w tym padole. Wręcz cudownie.
Czasem trzeba ponieść konsekwencje swojej nieodpowiedzialności i głupoty.



Joe trzykrotnie zapukał w drzwi sypialni Demi. Przeklinał Kevina w duchu za to, że wyskoczył z tym zaproszeniem, ale wiedział też, że kłótnia z nim nie miałaby sensu. Czasem tak bardzo przypominał ojca w swym postępowaniu, że zdawał się być jego idealną kopią, a pewnie nie zdawał sobie z tego nawet sprawy. Po chwili dziewczyna otworzyła mu, uśmiechając się nieśmiało. Wyglądała ładnie z włosami związanymi w luźny warkocz, ale wolałby gdyby założyła na siebie coś bardziej przylegającego do ciała niż o trzy rozmiary za duża bluza, w której zmieściłyby się pewnie trzy takie Demi.
- Hej. – Odezwała się do niego pierwsza i zarumieniła, gdy zauważyła, że bacznie się jej przygląda. Jednocześnie cieszyła się, że Seleny nie ma w pokoju, bo już wyobrażała sobie jej reakcje na widok średniego Jonasa. Z pewnością nie byłoby to nic przyjemnego. – To co, idziemy?
- Tak, pewnie. – Ruszyli przed siebie, najpierw wychodząc z żeńskiego kampusu, by potem minąć szkolne błonia, opustoszałe o tej porze dnia i roku. Bo przecież nikt normalny nie spacerowałby w czasie takiego wiatru po dworze. Nikt oprócz ciebie, Joseph. Szli, milcząc, ale nie był to rodzaj martwej ciszy, która męczy i sprawia, że chce się uciec jak najdalej, a raczej taka dzięki, której jest ci dobrze przy tej drugiej osobie. Przy Demi wszystko było prostsze. Te krótkie chwile, kiedy rozmawiali i te dłuższe, gdy nie mówili nic, ciesząc się swoim towarzystwem. Żadna chwila spędzona z nią nie była marnotrawieniem czasu.
- Twoja bratowa jest w ciąży, tak? – Spytała, odnotowując w pamięci tą jedną z nielicznych informacji, które wiedziała o jego rodzinie.
- Tak, w styczniu ma urodzić. Ale jeszcze nie znają płci.
- Uwielbiam dzieci. Chciałabym mieć co najmniej troje.
W tym momencie umysł Joe zaczął pracować na szybszych obrotach. Wyobraził sobie, jak za kilka lat oboje kończą studia, zamieszkują razem i uprawiają dziki seks, nie pomijając żadnego z mebli i starając się o pierwsze dziecko. Później przyszłyby kolejne dzieci, ale seks pozostałby tak samo gorący. Widział ją w swoich myślach rozebraną, piękną i uśmiechniętą. Wciąż trochę nieśmiałą, ale to go akurat kręciło. Mógłby ją wszystkiego nauczyć, wszystko pokazać… Opanuj się.
Na szczęście doszli już pod dom Kevina i Dani, więc jego myśli swobodnie wróciły na normalne tory. Joe nacisnął dzwonek i po chwili oboje usłyszeli słodką melodią przerwaną przez Kevina otwierającego im drzwi.
- Nareszcie! Ile można czekać! – Starszy z braci przepuścił ich w drzwiach. Joe od razu przywitał się z Dani, wymieniając uścisk i żartując z jej dużego brzucha. Kobieta pacnęła go w ramię, ale za chwilę jej uwagę przykuła brązowowłosa dziewczyna, stojąca obok, wyraźnie skrępowana.
- Ty pewnie jesteś Demi. – Wyciągnęła do niej rękę, uśmiechając się od ucha do ucha. – Jesteś jeszcze ładniejsza niż opowiadał Joe. – Obaj panowie spojrzeli na nią przerażeni, ale młodszego zignorowała, a na starszego spojrzała wzrokiem pod tytułem „zaufaj mi, wiem co robię”.  
- Dobra, to chodźmy do salonu. – Odezwał się Kevin, kiedy udało mu się odzyskać mowę. Widział żądzę mordu w oczach Joe i bezsłownie go przeprosił. Jego żona znana była z szalonych pomysłów i pewnie jeden z nich właśnie wcielała w życie. Nie mógł jej w tym przeszkodzić, bo po pierwsze była w ciąży i nie zniósłby gdyby znów rzucała talerzami, tak jak wtedy gdy nie pozwolił jej pomalować ścian w sypialni na wściekły róż.
Rozsiedli się wygodnie za stołem, rozmawiając o szkole i próbach teatralnych, a Kevin i Dani zaczęli się przekomarzać o płeć dziecka.
- Lubisz gotować, Demi? – Spytała przyszła mama, wnosząc do pokoju smacznie pachnącą zapiekankę.
- Tak, w domu czasem mi się zdarza. – Demi czuła się swobodniej niż myślała. Dani była bardzo miła i zabawna, choć może trochę za dużo i za szybko mówiła. Jedyne co mogło jej przeszkadzać to fakt, że Joe siedział tak blisko niej, że cały czas stykali się kolanami. Próbowała się odsunąć, ale nie bardzo miała gdzie.
- To dobrze, bo wiedz, że droga do serca mężczyzny prowadzi wprost przez jego żołądek. Zwłaszcza takiego, jak Joe, który lubi sobie zjeść. Chociaż nie, nie będziesz mieć z nim problemu, bo nie jest wybredny. Jeśli chodzi o jedzenie, oczywiście.
- To co ma powiedzieć Kevin, kiedy ty podobno przypalałaś wszystko. Nawet wodę na herbatę. – Odgryzł się jej Joe, mając już dość tych jej dziwnych aluzji. Dobrze wiedział, dokąd prowadzi to spotkanie. Tylko, że nie miało to największego sensu. Jego i Demi nie ciągnęło do siebie. Nie przeszkadzało ci to, gdy wyobrażałeś sobie, jak uprawiasz z nią seks. Chociaż znów musiał przyznać, że przyjemnie pachniała. Nie żadnymi wyrafinowanymi perfumami, ale samą sobą.
Nie zapędzaj się Joe.

Joe gratulował sobie pomysłowości i umiejętności stawiana na swoim. Wyciągnął Demi z tej pieprzonej kolacji dużo wcześniej niż z pewnością planowali to Kevin i Dani. Miał już serdecznie dość ich spojrzeń, słów, gestów i drwiących uśmieszków. Apogeum jego złości przypadło na moment, w którym Dani zaczęła opowiadać, że on w głębi serca jest romantykiem. Demi mówiła mało, ale tak właściwie to wcale się tym nie dziwił, bo pewnie i tak stwierdziła, że nie wygra z paplaniną i szczebiotaniem jego bratowej. Dlatego czuł się, jak bohater wyrywając ją z pod gradu ciężkich pytań Dani. Teraz wracali już do West High, ocierając się co chwila ramionami, co u Joe’go wywoływało przyjemne dreszcze na ciele.
- Słuchaj, ja… przepraszam cię za Dani. – Zatrzymali się przed jednym z budynków na których wisiał plakat zespołu, który najwidoczniej interesował pannę Lovato.
- Nie trzeba, jest miła. – To nic, że gdyby mogła to by pewnie wepchnęła ją w ramiona Joe. I nawet nie próbowała być subtelna. Joe był wyraźnie zły. Na pewno nie chciał być łączony z kimś tak sztywnym, jak ona, skoro mógł mieć każdą dziewczynę w szkole. Byłby głupi gdyby zainteresował się właśnie nią. – Może trochę dużo mówi. – Oboje się roześmiali na wspomnienie paplającej prawie bez przerwy kobiety.
- Lubisz ich? – Joe przyjrzał się uważniej facetom z plakatu. Wyglądali przerażająco z dziwacznymi irokezami w najróżniejszych kolorach tęczy i w podartych spodniach. Nigdy by nie pomyślał, że Demi może słuchać tak ostrej muzyki. Nie wyobrażał sobie, jak Demi szaleje w takt ich muzyki. Zobaczyć ją w takim stanie mogłoby być ciekawe.
- Bardzo, a ty?
- Ja… właściwie to ich nie znam. – Przejechał palcami po włosach, jakby był zawstydzony tym faktem zawstydzony i zakłopotany.
- Są naprawdę świetni. Powinieneś ich posłuchać, bo naprawdę warto. To jak…
- Demi, złap oddech. – Uśmiechnął się, chwytając ją delikatnie za ramiona. Był w szoku, bo jeszcze nigdy nie powiedziała do niego tylu słów w jednym czasie. - To może poszlibyśmy na ten koncert? Znaczy, jako przyjaciele. – Dodał, widząc przerażenie na jej twarzy. Pewnie gdyby zaproponował jej randkę, uciekłaby, jak najdalej i unikałaby go później niczym ognia. Wolał nie wiedzieć, co by się działo, gdyby chciał ją pocałować.
- Och, tak. Pewnie. – Z jednej strony poczuła ulgę, a z drugiej była zawiedziona. No, ale przynajmniej potwierdziło się, to co wiedziała już dawno temu. Joe traktował ją tylko, jak koleżankę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz