Ashley wraz z przyjaciółkami rozłożyła się wokół
wielkiego dębu, najstarszego na szkolnym dziedzińcu. Jednym uchem słuchała
opowieści Tay o nowym chłopaku z zagranicznej wymiany, na którego zagięła parol
i który, jeśli dobrze znała swoją najlepszą przyjaciółkę, był już stracony.
Blondynka paplała, jak nakręcona, ale Ashley nie bardzo to interesowało.
Bardziej zajmowała ją grupka chłopaków siedząca naprzeciwko, przy boisku do
piłki nożnej. A wśród nich Joe, jej, jak to określała „tymczasowa porażka”.
Tymczasowa, bo miała zamiar sprawić, że wróci do niej bez chwili zastanowienia.
A determinacji w dążeniu do celu nie można jej było odmówić. Kiedy coś sobie
postanowiła, zawsze to osiągała. I bardzo się ucieszyła, gdy dzisiaj go tu
zobaczyła. Dawno nie przesiadywał z kolegami. W całym West High plotkowało się
na jego temat i jego dziwnego zachowania. Niektórzy twierdzili, że ćpa, inni,
że lata za tą nową cnotką z teatru. Ona nie wierzyła w ani jedno ani drugie.
Joe nie wziąłby nic mocniejszego niż trawka i nie zamieniłby jej na jakąś
płaską siksę z młodszej klasy. Za dobrze go znała. Byli ze sobą od początku
szkoły i każdy wiedział, że są dla siebie stworzeni. Oczywiście to, że się z
nią rozstał było spowodowane chwilowym zaćmieniem, a nie tym, że jej nie
kochał. Kochał i tego była pewna. Ale wiedziała, że Joe był jak dziecko, które musi
trochę pogrymasić. Postanowiła, że nie będzie dłużej zwlekać i nie zważając na
pytania przyjaciółek o to dokąd się wybiera, podniosła się z ziemi.
- Hej, Joe. - Stanęła naprzeciw niego, wysuwając
lekko do przodu i tak już dobrze widoczną w przykrótkiej spódniczce, nogę.
Widziała, jak jego koledzy wstrzymują oddech, próbując dojrzeć, jakiego koloru
ma dzisiaj bieliznę na sobie. To było takie typowe.
- Cześć, Ash. - Zdziwił się, gdy ją tu zobaczył. Nie
rozmawiali ze sobą od tamtego pamiętnego wieczoru, gdy postanowił się z nią
rozstać. Właściwie nie myślał o niej za wiele. Tak naprawdę to wcale. Miał
ważniejsze sprawy na głowie. Jak na przykład rozmyślanie o Demi. A od tego co
wydarzyło się po koncercie, myślał o niej na okrągło. Zamykał oczy i wciąż przeżywał
to na nowo. Dla Ashley nie było tu miejsca.
- Mogę się przysiąść? - I nim zdążył odpowiedzieć
już siedziała obok niego, kładąc obie nogi na jego kolanach. Jej pośladki
stykały się z jego udami i jeśli dobrze pamiętała to jakikolwiek jej dotyk działał
na niego, pobudzająco. - Dobrze, że dzisiaj jest ciepło. - Uśmiechnęła się do
niego, przygryzając lekko dolną wargę. Zauważyła, że kumple Joe odsunęli się od
nich. Tym lepiej.
- Taak, dobrze. - Odsunął się od niej, zdejmując jej
nogi ze swoich. Nie chciał grać z nią w żadne gierki, które z pewnością miała w
planach.
- Dawno nie rozmawialiśmy. - Przysunęła się znów
blisko niego i dotknęła palcami jego policzka. Odwrócił głowę w drugą stronę,
dając jej wyraźnie do zrozumienia, że nie ma na to ochoty. - Tęskniłam za tobą,
wiesz? - Nie zniechęciła się jedną czy dwoma nieudanymi próbami i brnęła dalej,
przygryzając płatek jego ucha.
- A ja za tobą nie, Ashley. Rozstaliśmy się, nie
pamiętasz? - Wstał, odpychając ją od siebie mocno.
- Zawsze możemy do siebie wrócić.
- Nie, nie możemy. Uświadom to sobie wreszcie. -
Warknął i odszedł, zostawiając ją wśród nabijających się z niej
chłopaków.
- Dupek! - Krzyknęła za nim i podniosła się,
otrzepując piach ze szkolnego mundurka. -Jeszcze tego pożałujesz! A wy z czego
się śmiejecie, idioci?!
Demi poczuła, jak w jej oczach zbierają się łzy.
Wiedziała, że po jednym pocałunku nie powinna spodziewać się z jego stron
dozgonnych wyznań miłości, ale nie myślała też, że dwa dni później będzie
patrzyła, jak on trzyma na kolanach inną dziewczynę. Ukryła się za drzewem, by
nikt jej nie zauważył i wpatrywała się w nich, czując jak wszystkie wnętrzności
najpierw podjeżdżają jej do gardła, a później robią się ciężkie i nagle
znikają, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu. Może to co Selena mówiła na
jego temat było prawdą? Może był dwulicowym kłamcą? Może tylko bawił się nią i
zamierzał odstawić na półkę, jak zabawkę? Ale przecież był dla niej taki miły,
tak dobrze jej się z nim rozmawiało, tak swobodnie czuła się w jego
towarzystwie i tak czule ją całował… I z jego strony najwyraźniej była to tylko
zabawa. Głupia, nic nieznacząca zabawa z naiwną gąską, taką jak ona. Nie mogła
już powstrzymać dłużej łez i teraz spływały jedna po drugiej i wcale nie
chciały przestać. Tym bardziej, że dziewczyna czule głaskała go teraz po
twarzy. Tego widoku nie mogła już znieść. Odeszła stamtąd, by znaleźć
schronienie w zimnej sypialni, która może choć trochę złagodzi jej ból.
Szkoda
tylko, że nie poczekała dłużej.
Dylan z ogromnym uśmiechem na ustach szedł obok
Seleny. Może i codzienne włóczenie się za nią po ulicach miasta czy szkole, tak
jak teraz i prawienie sztucznych komplementów nie należało do najciekawszych
rzeczy istniejących na świecie, ale przynajmniej działało. Dzień w dzień
odprowadzał ją pod sam pokój udając kulturalnego, uprzejmego chłopaka, a przy
okazji grając na nerwach Jonasowi, którego dziwnym trafem spotykał za każdym
razem kiedy przemykał obok dozorcy, pilnującego bramy szkoły. Tak czy siak, z
każdym dniem coraz skuteczniej przybliżał się do osiągnięcia obranego celu.
Przynajmniej Gomez już nie warczała na niego przy każdej możliwej okazji, a
nawet, ostatnio, pozwalała mu taszczyć za sobą tą cholernie ciężką teczkę z
tymi jej bohomazami. Cóż za spektakularny
sukces, Casanovo.
Znowu pierdzieliła coś o malarstwie abstrakcyjnym, a
on był pewien, że wolałby dostać kulkę w kolano, niż słuchać jej kolejną
minutę dłużej. Starał się być cholernie tolerancyjny, przez ostatnią godzinę
udając zainteresowanie jej paplaniną. Już i tak powinien otrzymać tytuł
świętego, za to, że wytrzymał z łapami przy sobie, przez te prawie cztery
ostatnie tygodnie. Teraz nadszedł czas na odebranie nagrody za te męki.
- Pamiętasz ten obraz, który tak ci się spodobał
kiedy…? - Zamiast pozwalać jej skończyć kolejne denne pytanie, na które zapewne
skinąłby twierdząco głową, zamknął jej usta. Dosłownie.
- Jak mógłbym nie? - Mało uprzejmie przerwał jej
wpół zdania i, nie czekając na odpowiedź, przystąpił do działania.
Z diabelnym uśmiechem na ustach pchnął ją na ceglaną
ścianę, gdzieś na uboczu. Nie, nie miał zamiaru już dłużej bawić się w
miłosiernego samarytanina. Już wystarczająco długo czekał by dostać nagrodę.
Miał ochotę dobrze się zabawić i nawet sprzeciw małej Gomez mu w tym nie
przeszkodzi. Co to, to nie. Zazwyczaj w tym momencie każda laska rozkładała
przed nim kolana, jednak, niestety, Gomez postanowiła skutecznie utrudnić mu
zadanie. A miał nadzieję, że pójdzie łatwo szybko i bezboleśnie. Nadzieja matką głupich, mędrcze.
Wyraźnie zaskoczona jego poczynaniami, starała mu
się wyrwać, szarpiąc się i bijąc go pięściami po torsie, jednak był od niej
silniejszy. Nie miała z nim najmniejszych szans. Była stanowczo za słaba. A on
bezbłędnie to wykorzystywał. Skutecznie uwięził jej nadgarstki w żelaznym
uścisku i przyparł do muru tuż nad jej głową. Albo mu się wydawało, albo
jęknęła cicho, kiedy skóra na jej rekach spotkała się z chropowatą powierzchnią
ściany. Jednak miał to gdzieś. W końcu sama się o to prosiła. Chwilę później
zmniejszył odległość pomiędzy nimi do minimum i oparł cały ciężar swojego ciała
na jej, dosłownie pozbawiając ją oddechu. Zamknął jej usta swoimi, by nie
narobiła zbytniego hałasu, swoimi krzykami, które zapewne sprowadziłyby
jakiegoś pseudobohatera chcącego jej pomóc. A tego zdecydowanie by nie chciał.
W tym całym opieraniu się było dla niego coś cholernie podniecającego. Nawet
jeżeli Gomez nie była w jego typie, to i tak nie była taka najgorsza. Z resztą
było mu wszystko jedno. Potrzebował wreszcie się zabawić.
Mruknął z zadowoleniem, kiedy mimo wszystko dalej
próbowała mu się wyszarpać. Cały czas za wszelką cenę próbowała wydostać ręce z
uścisku i odwracała głowę w bok, by nie mógł jej pocałować. Była taka naiwna,
myśląc, że jej się uda. Nie ona pierwsza,
i nie ostatnia.
Nick szybkim krokiem przemierzał szkolny korytarz,
pragnąc jak najszybciej trafić do swojego pokoju. W tym momencie wyklinał swoje
cholerne szczęście, łażące za nim krok w krok i niedające spokoju. Dylan
zasłużył na wszystko co mu zafundował, a może i na jeszcze więcej. Gdyby miał
do tego okazję, stłukłby go tak samo, albo jeszcze mocniej. W końcu nie miał
prawa przystawiać się do Seleny. Nikt nie miał takiego prawa. A już w
szczególności nie Cooper, który zaliczył więcej lasek w okolicy, niż on sam
zdołał poznać przez te dwa lata nauki tutaj. Nienawidził tej szkoły,
nienawidził tego pieprzonego gogusia, przez którego miał teraz problemy i
wszystkich „pomocnych” ludzi, prawiących mu bez przerwy kazania. Właśnie jakimś
cudem udało mu się zwiać z teatru, gdzie Kevin przez ponad dwie godziny
uprzykrzał mu życie. Nienawidził jak starszy brat próbował robić mu za ojca i
dawać beznadziejne rady. Sam wiedział, jak pokierować własnym życiem i nie
potrzebował do tego nikogo innego. A wszyscy traktowali go co najmniej jak
przestępcę. Przecież do cholery nie zrobił nic złego! Zależy jak na to spojrzeć.
Już dawno nie był tak wściekły. Miał ochotę rozwalić
coś, by móc wreszcie wyładować całą swoją złość, jednak wiedział, że niewiele
to pomoże. Jedyną rzeczą mogącą pomóc mu w tej sytuacji byłaby możliwość
ponownego dowalenia tamtemu idiocie. Żałował, że wtedy dał tak łatwo odciągnąć
się od Coopera, zamiast sprawić mu kilka dodatkowych siniaków i połamanych
kości. Zdecydowanie zasługiwał na wszystko, co najgorsze. Nie miał zamiaru
pozwolić, żeby taki idiota zranił Selenę. A
czy ty przypadkiem, nie postąpiłeś tak samo?
Rozjuszony szedł całkowicie pustym korytarzem, co o
tej godzinie było dość dziwne. Zazwyczaj pustymi marmurowymi korytarzami
kręciło się sporo osób, hałasujących i śmiejących się, których głosy odbijały
się echem pośród wnętrza szkoły. Dzisiaj jednak wyjątkowo po drodze nie spotkał
nawet jednej osoby. Jakby wszyscy podświadomie starali się uniknąć spotkanie z
nim w tym iście piekielnym humorze. Wyjątkowo skręcił w korytarz prowadzący
niedaleko pożarowego wyjścia ze szkoły, by skrócić sobie drogę. Z resztą tędy
praktycznie nikt nie chadzał, a on wiedział, że jeżeli ktokolwiek jakkolwiek
zdenerwowałby go, straciłby kontrole nad własnym zachowaniem.
Z ogromnym hukiem trzasnął niczego winnymi drzwiami
i miał zamiar pójść prosto w stronę męskiej części kampusu, jednak coś przykuło
jego uwagę. Niedaleko niego, jakieś sto metrów dalej zauważył chłopaka
przyciskającego dziewczynę do ceglanego, obrośniętego w mech muru. Z takiej
odległości nie potrafił ocenić kim była owa para, jednak coś podkusiło go by
podejść bliżej. Niby nie był to jego interes, ale miał dziwne przeczucie. A
takowe zazwyczaj go nie myliło.
Kilka kroków zamieniło się w szybki bieg, który
zakończył się dopiero w momencie, kiedy przygwoździł do ściany tego pieprzonego
idiotę. Okładał go na oślep pięściami, zupełnie nie interesując się w co trafi.
Wyładowywał całą swoją złość i tym razem miał do tego powód. W życiu nie
pozwoliłby, żeby ten idiota ją zgwałcił. Nie zważał nawet na jęki Coopera,
który całkowicie oszołomiony nawet nie próbował się bronić.
- Nick, zostaw go do cholery jasnej! - Krzyknęła
Selena, a on jak sparaliżowany odsunął się od swojej ofiary.
Z ogromną satysfakcją patrzył jak Dylan osuwa się po
ścianie i ląduje na zimnym szarym bruku. Później jego wzrok powędrował w stronę
Gomez. Była przerażona, a w jej oczach gromadziły się łzy. Całe szczęście, że
nikt więcej nie zauważył całej tej sytuacji, bo zapewne miałby przez to niezłe
kłopoty.
- Nic ci nie jest? - Próbował się do niej zbliżyć,
jednak odsunęła się od niego, mierząc tym chłodnym bezuczuciowym spojrzeniem.
- Zostaw mnie w spokoju, wcale nie potrzebowałam
twojej pomocy. - Chciała odejść jednak złapał ją za nadgarstek i pociągnął ją w
swoją stronę, by spojrzała mu w oczy. Nic z tego. Odwróciła głowę w bok, nie
chcąc nawet przez chwilę na niego patrzeć.
- Przecież on cię próbował zgwałcić!
- I co, niby ciebie to martwi, tak? - Zapytała z
gorzkim uśmiechem po raz pierwszy od bardzo dawna patrząc mu w oczy. Nawet w
tym momencie nie potrafiła mu zapomnieć, tego wszystkiego, co jej zrobił.
Dlatego właśnie nie powinna była ufać ani jemu, ani Dylanowi. - Wszyscy
jesteście takimi samymi idiotami bez serca!
Wykrzyczała najgłośniej jak tylko potrafiła i
wymierzyła mu cios prosto w twarz. Przez jego ciało przeszedł nieprzyjemny
dreszcz, a policzek zapiekł niemiłosiernie, mimo to nie poruszył się nawet o
milimetr. Z jego ust nie wydobył się pojedynczy dźwięk. Stał tak po prostu, w
całkowitym bezruchu, wpatrując się w sylwetkę Seleny, biegnącej w stronę
żeńskiego kampusu. Zabolały go jej słowa. Ale w sumie czego on się spodziewał?
Że rzuci mu się w ramiona, dziękując za wybawienie i będą żyli długo i
szczęśliwie?
Czasem
trzeba ponieść konsekwencje własnych czynów, a już na pewno nieprzeniknionej
głupoty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz