poniedziałek, 10 grudnia 2012

17. "Wszyscy jesteście takimi samymi idiotami bez serca! "

Ashley wraz z przyjaciółkami rozłożyła się wokół wielkiego dębu, najstarszego na szkolnym dziedzińcu. Jednym uchem słuchała opowieści Tay o nowym chłopaku z zagranicznej wymiany, na którego zagięła parol i który, jeśli dobrze znała swoją najlepszą przyjaciółkę, był już stracony. Blondynka paplała, jak nakręcona, ale Ashley nie bardzo to interesowało. Bardziej zajmowała ją grupka chłopaków siedząca naprzeciwko, przy boisku do piłki nożnej. A wśród nich Joe, jej, jak to określała „tymczasowa porażka”. Tymczasowa, bo miała zamiar sprawić, że wróci do niej bez chwili zastanowienia. A determinacji w dążeniu do celu nie można jej było odmówić. Kiedy coś sobie postanowiła, zawsze to osiągała. I bardzo się ucieszyła, gdy dzisiaj go tu zobaczyła. Dawno nie przesiadywał z kolegami. W całym West High plotkowało się na jego temat i jego dziwnego zachowania. Niektórzy twierdzili, że ćpa, inni, że lata za tą nową cnotką z teatru. Ona nie wierzyła w ani jedno ani drugie. Joe nie wziąłby nic mocniejszego niż trawka i nie zamieniłby jej na jakąś płaską siksę z młodszej klasy. Za dobrze go znała. Byli ze sobą od początku szkoły i każdy wiedział, że są dla siebie stworzeni. Oczywiście to, że się z nią rozstał było spowodowane chwilowym zaćmieniem, a nie tym, że jej nie kochał. Kochał i tego była pewna. Ale wiedziała, że Joe był jak dziecko, które musi trochę pogrymasić. Postanowiła, że nie będzie dłużej zwlekać i nie zważając na pytania przyjaciółek o to dokąd się wybiera, podniosła się z ziemi. 
- Hej, Joe. - Stanęła naprzeciw niego, wysuwając lekko do przodu i tak już dobrze widoczną w przykrótkiej spódniczce, nogę. Widziała, jak jego koledzy wstrzymują oddech, próbując dojrzeć, jakiego koloru ma dzisiaj bieliznę na sobie. To było takie typowe. 
- Cześć, Ash. - Zdziwił się, gdy ją tu zobaczył. Nie rozmawiali ze sobą od tamtego pamiętnego wieczoru, gdy postanowił się z nią rozstać. Właściwie nie myślał o niej za wiele. Tak naprawdę to wcale. Miał ważniejsze sprawy na głowie. Jak na przykład rozmyślanie o Demi. A od tego co wydarzyło się po koncercie, myślał o niej na okrągło. Zamykał oczy i wciąż przeżywał to na nowo. Dla Ashley nie było tu miejsca. 
- Mogę się przysiąść? - I nim zdążył odpowiedzieć już siedziała obok niego, kładąc obie nogi na jego kolanach. Jej pośladki stykały się z jego udami i jeśli dobrze pamiętała to jakikolwiek jej dotyk działał na niego, pobudzająco. - Dobrze, że dzisiaj jest ciepło. - Uśmiechnęła się do niego, przygryzając lekko dolną wargę. Zauważyła, że kumple Joe odsunęli się od nich. Tym lepiej.
- Taak, dobrze. - Odsunął się od niej, zdejmując jej nogi ze swoich. Nie chciał grać z nią w żadne gierki, które z pewnością miała w planach.
- Dawno nie rozmawialiśmy. - Przysunęła się znów blisko niego i dotknęła palcami jego policzka. Odwrócił głowę w drugą stronę, dając jej wyraźnie do zrozumienia, że nie ma na to ochoty. - Tęskniłam za tobą, wiesz? - Nie zniechęciła się jedną czy dwoma nieudanymi próbami i brnęła dalej, przygryzając płatek jego ucha. 
- A ja za tobą nie, Ashley. Rozstaliśmy się, nie pamiętasz? - Wstał, odpychając ją od siebie mocno. 
- Zawsze możemy do siebie wrócić. 
- Nie, nie możemy. Uświadom to sobie wreszcie. - Warknął i odszedł, zostawiając ją wśród nabijających się z niej chłopaków. 
- Dupek! - Krzyknęła za nim i podniosła się, otrzepując piach ze szkolnego mundurka. -Jeszcze tego pożałujesz! A wy z czego się śmiejecie, idioci?!
 
Demi poczuła, jak w jej oczach zbierają się łzy. Wiedziała, że po jednym pocałunku nie powinna spodziewać się z jego stron dozgonnych wyznań miłości, ale nie myślała też, że dwa dni później będzie patrzyła, jak on trzyma na kolanach inną dziewczynę. Ukryła się za drzewem, by nikt jej nie zauważył i wpatrywała się w nich, czując jak wszystkie wnętrzności najpierw podjeżdżają jej do gardła, a później robią się ciężkie i nagle znikają, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu. Może to co Selena mówiła na jego temat było prawdą? Może był dwulicowym kłamcą? Może tylko bawił się nią i zamierzał odstawić na półkę, jak zabawkę? Ale przecież był dla niej taki miły, tak dobrze jej się z nim rozmawiało, tak swobodnie czuła się w jego towarzystwie i tak czule ją całował… I z jego strony najwyraźniej była to tylko zabawa. Głupia, nic nieznacząca zabawa z naiwną gąską, taką jak ona. Nie mogła już powstrzymać dłużej łez i teraz spływały jedna po drugiej i wcale nie chciały przestać. Tym bardziej, że dziewczyna czule głaskała go teraz po twarzy. Tego widoku nie mogła już znieść. Odeszła stamtąd, by znaleźć schronienie w zimnej sypialni, która może choć trochę złagodzi jej ból. 
Szkoda tylko, że nie poczekała dłużej. 



Dylan z ogromnym uśmiechem na ustach szedł obok Seleny. Może i codzienne włóczenie się za nią po ulicach miasta czy szkole, tak jak teraz i prawienie sztucznych komplementów nie należało do najciekawszych rzeczy istniejących na świecie, ale przynajmniej działało. Dzień w dzień odprowadzał ją pod sam pokój udając kulturalnego, uprzejmego chłopaka, a przy okazji grając na nerwach Jonasowi, którego dziwnym trafem spotykał za każdym razem kiedy przemykał obok dozorcy, pilnującego bramy szkoły. Tak czy siak, z każdym dniem coraz skuteczniej przybliżał się do osiągnięcia obranego celu. Przynajmniej Gomez już nie warczała na niego przy każdej możliwej okazji, a nawet, ostatnio, pozwalała mu taszczyć za sobą tą cholernie ciężką teczkę z tymi  jej bohomazami. Cóż za spektakularny sukces, Casanovo.
Znowu pierdzieliła coś o malarstwie abstrakcyjnym, a on był pewien, że wolałby dostać kulkę w kolano, niż słuchać jej  kolejną minutę dłużej. Starał się być cholernie tolerancyjny, przez ostatnią godzinę udając zainteresowanie jej paplaniną. Już i tak powinien otrzymać tytuł świętego, za to, że wytrzymał z łapami przy sobie, przez te prawie cztery ostatnie tygodnie. Teraz nadszedł czas na odebranie nagrody za te męki.
- Pamiętasz ten obraz, który tak ci się spodobał kiedy…? - Zamiast pozwalać jej skończyć kolejne denne pytanie, na które zapewne skinąłby twierdząco głową, zamknął jej usta. Dosłownie.
- Jak mógłbym nie? - Mało uprzejmie przerwał jej wpół zdania i, nie czekając na odpowiedź, przystąpił do działania.
Z diabelnym uśmiechem na ustach pchnął ją na ceglaną ścianę, gdzieś na uboczu. Nie, nie miał zamiaru już dłużej bawić się w miłosiernego samarytanina. Już wystarczająco długo czekał by dostać nagrodę. Miał ochotę dobrze się zabawić i nawet sprzeciw małej Gomez mu w tym nie przeszkodzi. Co to, to nie. Zazwyczaj w tym momencie każda laska rozkładała przed nim kolana, jednak, niestety, Gomez postanowiła skutecznie utrudnić mu zadanie. A miał nadzieję, że pójdzie łatwo szybko i bezboleśnie. Nadzieja matką głupich, mędrcze.
Wyraźnie zaskoczona jego poczynaniami, starała mu się wyrwać, szarpiąc się i bijąc go pięściami po torsie, jednak był od niej silniejszy. Nie miała z nim najmniejszych szans. Była stanowczo za słaba. A on bezbłędnie to wykorzystywał. Skutecznie uwięził jej nadgarstki w żelaznym uścisku i przyparł do muru tuż nad jej głową. Albo mu się wydawało, albo jęknęła cicho, kiedy skóra na jej rekach spotkała się z chropowatą powierzchnią ściany. Jednak miał to gdzieś. W końcu sama się o to prosiła. Chwilę później zmniejszył odległość pomiędzy nimi do minimum i oparł cały ciężar swojego ciała na jej, dosłownie pozbawiając ją oddechu. Zamknął jej usta swoimi, by nie narobiła zbytniego hałasu, swoimi krzykami, które zapewne sprowadziłyby jakiegoś pseudobohatera chcącego jej pomóc. A tego zdecydowanie by nie chciał. W tym całym opieraniu się było dla niego coś cholernie podniecającego. Nawet jeżeli Gomez nie była w jego typie, to i tak nie była taka najgorsza. Z resztą było mu wszystko jedno. Potrzebował wreszcie się zabawić.
Mruknął z zadowoleniem, kiedy mimo wszystko dalej próbowała mu się wyszarpać. Cały czas za wszelką cenę próbowała wydostać ręce z uścisku i odwracała głowę w bok, by nie mógł jej pocałować. Była taka naiwna, myśląc, że jej się uda. Nie ona pierwsza, i nie ostatnia.



Nick szybkim krokiem przemierzał szkolny korytarz, pragnąc jak najszybciej trafić do swojego pokoju. W tym momencie wyklinał swoje cholerne szczęście, łażące za nim krok w krok i niedające spokoju. Dylan zasłużył na wszystko co mu zafundował, a może i na jeszcze więcej. Gdyby miał do tego okazję, stłukłby go tak samo, albo jeszcze mocniej. W końcu nie miał prawa przystawiać się do Seleny. Nikt nie miał takiego prawa. A już w szczególności nie Cooper, który zaliczył więcej lasek w okolicy, niż on sam zdołał poznać przez te dwa lata nauki tutaj. Nienawidził tej szkoły, nienawidził tego pieprzonego gogusia, przez którego miał teraz problemy i wszystkich „pomocnych” ludzi, prawiących mu bez przerwy kazania. Właśnie jakimś cudem udało mu się zwiać z teatru, gdzie Kevin przez ponad dwie godziny uprzykrzał mu życie. Nienawidził jak starszy brat próbował robić mu za ojca i dawać beznadziejne rady. Sam wiedział, jak pokierować własnym życiem i nie potrzebował do tego nikogo innego. A wszyscy traktowali go co najmniej jak przestępcę. Przecież do cholery nie zrobił nic złego! Zależy jak na to spojrzeć.
Już dawno nie był tak wściekły. Miał ochotę rozwalić coś, by móc wreszcie wyładować całą swoją złość, jednak wiedział, że niewiele to pomoże. Jedyną rzeczą mogącą pomóc mu w tej sytuacji byłaby możliwość ponownego dowalenia tamtemu idiocie. Żałował, że wtedy dał tak łatwo odciągnąć się od Coopera, zamiast sprawić mu kilka dodatkowych siniaków i połamanych kości. Zdecydowanie zasługiwał na wszystko, co najgorsze. Nie miał zamiaru pozwolić, żeby taki idiota zranił Selenę. A czy ty przypadkiem, nie postąpiłeś tak samo? 
Rozjuszony szedł całkowicie pustym korytarzem, co o tej godzinie było dość dziwne. Zazwyczaj pustymi marmurowymi korytarzami kręciło się sporo osób, hałasujących i śmiejących się, których głosy odbijały się echem pośród wnętrza szkoły. Dzisiaj jednak wyjątkowo po drodze nie spotkał nawet jednej osoby. Jakby wszyscy podświadomie starali się uniknąć spotkanie z nim w tym iście piekielnym humorze. Wyjątkowo skręcił w korytarz prowadzący niedaleko pożarowego wyjścia ze szkoły, by skrócić sobie drogę. Z resztą tędy praktycznie nikt nie chadzał, a on wiedział, że jeżeli ktokolwiek jakkolwiek zdenerwowałby go, straciłby kontrole nad własnym zachowaniem.
Z ogromnym hukiem trzasnął niczego winnymi drzwiami i miał zamiar pójść prosto w stronę męskiej części kampusu, jednak coś przykuło jego uwagę. Niedaleko niego, jakieś sto metrów dalej zauważył chłopaka przyciskającego dziewczynę do ceglanego, obrośniętego w mech muru. Z takiej odległości nie potrafił ocenić kim była owa para, jednak coś podkusiło go by podejść bliżej. Niby nie był to jego interes, ale miał dziwne przeczucie. A takowe zazwyczaj go nie myliło.
Kilka kroków zamieniło się w szybki bieg, który zakończył się dopiero w momencie, kiedy przygwoździł do ściany tego pieprzonego idiotę. Okładał go na oślep pięściami, zupełnie nie interesując się w co trafi. Wyładowywał całą swoją złość i tym razem miał do tego powód. W życiu nie pozwoliłby, żeby ten idiota ją zgwałcił. Nie zważał nawet na jęki Coopera, który całkowicie oszołomiony nawet nie próbował się bronić.
- Nick, zostaw go do cholery jasnej! - Krzyknęła Selena, a on jak sparaliżowany odsunął się od swojej ofiary.
Z ogromną satysfakcją patrzył jak Dylan osuwa się po ścianie i ląduje na zimnym szarym bruku. Później jego wzrok powędrował w stronę Gomez. Była przerażona, a w jej oczach gromadziły się łzy. Całe szczęście, że nikt więcej nie zauważył całej tej sytuacji, bo zapewne miałby przez to niezłe kłopoty.
- Nic ci nie jest? - Próbował się do niej zbliżyć, jednak odsunęła się od niego, mierząc tym chłodnym bezuczuciowym spojrzeniem.
- Zostaw mnie w spokoju, wcale nie potrzebowałam twojej pomocy. - Chciała odejść jednak złapał ją za nadgarstek i pociągnął ją w swoją stronę, by spojrzała mu w oczy. Nic z tego. Odwróciła głowę w bok, nie chcąc nawet przez chwilę na niego patrzeć.
- Przecież on cię próbował zgwałcić!
- I co, niby ciebie to martwi, tak? - Zapytała z gorzkim uśmiechem po raz pierwszy od bardzo dawna patrząc mu w oczy. Nawet w tym momencie nie potrafiła mu zapomnieć, tego wszystkiego, co jej zrobił. Dlatego właśnie nie powinna była ufać ani jemu, ani Dylanowi.  - Wszyscy jesteście takimi samymi idiotami bez serca!
Wykrzyczała najgłośniej jak tylko potrafiła i wymierzyła mu cios prosto w twarz. Przez jego ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz, a policzek zapiekł niemiłosiernie, mimo to nie poruszył się nawet o milimetr. Z jego ust nie wydobył się pojedynczy dźwięk. Stał tak po prostu, w całkowitym bezruchu, wpatrując się w sylwetkę Seleny, biegnącej w stronę żeńskiego kampusu. Zabolały go jej słowa. Ale w sumie czego on się spodziewał? Że rzuci mu się w ramiona, dziękując za wybawienie i będą żyli długo i szczęśliwie?
Czasem trzeba ponieść konsekwencje własnych czynów, a już na pewno nieprzeniknionej głupoty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz