poniedziałek, 10 grudnia 2012

7. "Spróbuj dać mu szansę. On naprawdę nie gryzie".

Kolejny wieczór. Grubo po dwudziestej. Prawie całkowicie opustoszała sala widowiskowa. Rzędy obitych czerwonym, satynowym materiałem krzeseł. Półmrok panujący na widowni, oraz jeden reflektor  oświetlający scenę. Dwoje ludzi znajdujących się na niej. On - wpatrujący się w nią ze zniecierpliwieniem. Ona - nieśmiała, stojąca ze spuszczoną  głową, unika jego spojrzenia. Kolejna próba, kolejna identyczna, niezdrowa sytuacja.
Naprawdę starał się ją do siebie przekonać, pokazać, że nic jej nie zrobi, zdobyć jej zaufanie. Szkoda tylko, że jego starania cały czas kończyły się fiaskiem.  Każda próba utrzymania z nią kontaktu wzrokowego chociaż na chwilę kończyła się tak samo. Pomylonym tekstem i wzrokiem wbitym w deski sceny.
Nie potrafiła się do niego przekonać, choć bardzo chciała. Budził w niej niesamowite przerażenie, a każde jego przeszywające na wylot spojrzenie, przyprawiało ją o ciarki na plecach.  Co najgorsza ona sama nie wiedziała, dlaczego budzi on w niej takie uczucia. Musiała się do niego w końcu przekonać, to wiedziała na pewno. Ale jedno było pewne - opowieści Seleny dotyczące jego osoby wcale nie ułatwiały jej zadania. Po raz kolejny tego wieczora spojrzała w bok, w kierunku widowni, na siedzących tam Kevina i Liz. Wiedziała, że zawodzi ich, a przede wszystkim samą siebie. Z resztą nie mogło być inaczej. Każda próba to była kompletna katastrofa i wcale nie zanosiło się, żeby ta była odstępstwem od tej przygnębiającej normy. Dosłownie wszyscy mieli serdecznie dosyć tego dnia, a co za tym idzie tego, co się tutaj działo.  Siedzieli w audytorium już ponad trzy godziny, a nawet razu nie udało im się zagrać jednej zadowalającej sceny z udziałem dwójki głównych bohaterów. Ktoś musiał wreszcie cos z tym zrobić, a zadania tego podjął się starszy z rodziny Jonasów.
- Słuchajcie, robimy 15 minut przerwy! – Powinien być już w domu i przytulać ukochaną żonę, jedząc kolację i nie martwiąc się już o nic. Tymczasem wciąż tu tkwił. Podszedł do młodszego brata i jego partnerki, stając naprzeciwko nich. – Joe, ojciec prosił, żebyś do niego zadzwonił. – Zwrócił się do chłopaka. – Teraz i bez żadnych wymówek. – Dodał, gdy zobaczył, że ten chce zaprotestować. Razem z Demi patrzyli przez chwilę, jak odchodzi i wyjmuje telefon. - Bardzo dobrze znam swojego brata i wiem, że potrafi być okropnie leniwy, ordynarny i arogancki, ale wiem też, kiedy mu na czymś zależy, a teraz zależy mu bardzo. – Dani znowu będzie zła, że późno wraca do domu, ale musiał w końcu rozwiązać ten problem i nie mógł z tym poczekać do jutra. Już i tak zmarnowali za dużo czasu. – A może on ci coś zrobił? – Był nauczycielem, ale widział, że Demi, choć bardzo skromna była też bardzo ładna i mogła się podobać. A Joe. No cóż, to tylko Joe.
- Nie… Tylko Selena mi powiedziała…
- Sel to bardzo fajna dziewczyna, ale ma skłonności do nielubienia wszystkiego i wszystkich dookoła. – I wszystko stało się dla niego jasne. Będzie musiał z nią poważnie porozmawiać. Albo wcześniej wyląduje przez nią na oddziale psychiatrycznym. – Spróbuj dać mu szansę. On naprawdę nie gryzie.
- Kev, chyba powinniśmy jeszcze raz przejrzeć scenariusz i powykreślać kilka kwestii… - Liz podeszła do nich niczego nieświadoma, przerywając rozmowę. – Wciąż jest ich trochę za dużo. – Nawet na nich nie patrzyła, nerwowo kartkując strony.
- Już idę. – Spojrzał po raz ostatni na Demi. – Przemyślisz to, co ci powiedziałem? – Pokiwała głową na znak, że to zrobi. A on trochę spokojniejszy odszedł za blondynką. 



- Kurwa mać! – Co za pieprzony, beznadziejny koniec dnia! Znowu się z nim pokłócił! Znowu dał mu się sprowokować, a obiecał sobie, że już więcej nie da się wciągnąć w jego grę. A jednak jego ojcu się udało. Znowu! Ile razy jeszcze będzie mieszał się w jego plany po skończeniu szkoły?! Ile będzie w nie ingerował?! Nie miał ochoty iść do Darthmouth i studiować prawo! Nie miał prawa wybierać mu przyszłości. Nie miał cholernego prawa! W złości z całej siły kopnął nogą w krawędź sceny. Nie pomogło. Nie zastanawiając się nad tym, co robi rzucił telefonem, a ten odbił się od podłogi i rozsypał na części. Dopiero teraz zauważył, że ktoś uważnie mu się przygląda. Dziewczyna wpatrywała się w niego chyba z przerażeniem. – Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć. – Odezwał się, kiedy złość z niego wyparowała i zaczął racjonalnie myśleć.
- Nic się nie stało. – Widywała go na przerwach. Często w jadalni. I zawsze wyglądał na zadowolonego z życia. Otaczali go koledzy, był popularny, a dziewczyny pożerały go wzrokiem. Jak widać każdy ma problemy. – Czasem dobrze jest wyładować złość. – Schyliła się i pomogła mu pozbierać to, co zostało z jego telefonu. – Proszę. – Powiedziała, podając mu baterię.
- Dzięki. – To był jakiś cud. Pierwszy raz patrzyła na niego dłużej niż pięć sekund i nie próbowała uciec wzrokiem. Nawet uśmiechnęła się do niego. Nieśmiało, ale jednak. Zauważył, jak nerwowo skubała rękawy szarego, szkolnego swetra. Była chyba jedyną osobą w West High, która nosiła tą dziwną część szkolnego mundurka. – Chyba muszę kupić nowy. – Wskazał na pogruchotany telefon, który trzymał w dłoni.
- Chyba tak. – Zapanowała między nimi cisza. Jeszcze nigdy nie wypowiedzieli do siebie tylu słów w tak krótkim czasie. To prawdziwy cud. Być może wreszcie jakoś ruszy ich współpraca i Kevin nie będzie zrzędził.
- Może… - zaczęli mówić  w tym samym czasie.
- Ty pierwsza. – Zauważył, że się zarumieniła i spuściła wzrok. Musiał przyznać, że mu się to podobało. Była strasznie blada, a to dodawało jej uroku. Przestań pieprzyć, Joe! Urok! Nie żyjemy w 19 wieku!
- Może przećwiczymy pierwszą scenę? – Spytała go, a w jej głosie wyczuł niepewność.
- W porządku, to dobry pomysł. – Uśmiechnął się, by dodać jej odwagi. Odwzajemniła gest i otworzyła scenariusz na potrzebnym fragmencie. Poszedł w jej ślady i uczynił to samo. Odchrząknął i zaczął recytować. Przynajmniej miał taki zamiar. - Jeśli dłoń moja, co tę świętość trzyma, bluźni dotknięcie zuchwalstwo takowe, odpokutować me usta gotowe, pocałowaniem pobożnym pielgrzyma.
- Mości pielgrzymie, bluźnisz swojej dłoni, która nie grzeszy zdrożnym dotykaniem bo jest ujęcie rąk pocałowanie. Nikt go ze świętych pielgrzymom nie broni. 

Zauważył, że ma bardzo ładne oczy. Takie ciepłe, chociaż trochę smutne. A może po prostu była zmęczona. W końcu nie był ekspertem od takich spraw. Pewnie należała do tych grzecznych dziewczynek, które nie wracają późno do domu, nie imprezują ostro i słuchają rodziców. Pewnie nawet nie zwróciłby na nią uwagi, gdyby mijali się na szkolnym korytarzu. Ale spotkał ją tutaj i choć ciężko było mu się do tego przyznać przed samym sobą, miał dziwne wrażenie, że ją polubi.
Już ją lubisz Joe. Nie zapominaj tylko, że nie jesteś Romeo. 



Pracownia. Późny wieczór. Sztaluga i ona sama. Nic więcej nie było jej potrzeba. Pierwsze pociągniecie pędzla. Pierwszy kontur, a za nimi następne. Wylewała na płótno wszystkie swoje żale, każdą fantazję, znajdującą się w najgłębszych odmętach podświadomości. Nie miała żadnego wpływu na to co tworzy, po postu pozwalała swojej ręce bezwiednie krążyć po białej powierzchni.
Nakładała właśnie kolejną warstwę farby, sprawiając, iż jej praca wreszcie nabrała odpowiedniego wygładu. Ciemne odcienie granatu, przedstawiające gwieździste niebo oraz dwoje ludzi, niestrudzenie przedzierających się przez nieskończoną otchłań nocy.
Selena, dziewczyno co się z tobą dzieje?
To było zdecydowanie nie w jej stylu. Po prostu nie mogła skupić się na malowaniu. Cały czas jej myśli, krążyły wokół jednej osoby. Jego.
Może potraktowała go trochę za ostro? Może powinna wysłuchać tego co miał do powiedzenia? Nie, to byłoby najgorsze rozwiązanie.
- Pieprzony Jonas. To wszystko twoja wina.- Wysyczała i rzuciła pędzel gdzieś w kąt pomieszczenia. Nie mogła znieść narastającej w niej frustracji. Nie dość, że nie umiała przestać o nim myśleć, to jeszcze zaczęło się to odbijać na malarstwie. Jedynej metodzie odskoczni od tej chorej sytuacji.
Obiecała sobie, że nie będzie już o nim myśleć, że wyrzuci go całkowicie ze swojego życia. Na swoje nieszczęście nie potrafiła, nie mogła wyrzucić ze swych wspomnień tych wszystkich wspólnie spędzonych chwil.
Cały czas zastanawiała się, dlaczego przyszedł do niej wtedy z przeprosinami, po co wyznawał jej miłość, skoro znalazł sobie nowy obiekt westchnień. Przeklinała teraz samą siebie, za to, że dokładnie rok temu zbyt bardzo otworzyła się przed nim, zburzyła emocjonalny mur, odgradzający ją od innych. Dała mu się zbyt dobrze poznać, a on zaczął to wykorzystywać, z każdym razem coraz dotkliwiej, uderzając we wszystkie jej czułe punkty. Był skończonym draniem, a ta czerwona dziwka u jego boku to najlepsze tego potwierdzenie. W sumie to dlaczego się tym przejmowała? Dlaczego ją to w ogóle interesowało?

Przecież ty go już nie kochasz Sel, już ci na nim nie zależy. A może jednak?

Nick stwierdził, że przyjście na tą imprezę nie było złym pomysłem. Miał za sobą ciężki tydzień, męczące treningi i należało mu się trochę rozrywki. Zwłaszcza, że Jennifer tak ładnie go prosiła. Miał pewne wątpliwości bo nikogo tu nie znał, ale po trzeciej butelce piwa minęły, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Drobna dłoń pociągnęła go za rękaw koszuli, przerywając rozmyślania. Czerwonowłosa dziewczyna zaprowadziła go na parkiet. Wyglądała dzisiaj tak ślicznie w wysokim kucyku i krótkiej białej sukience, chodząc przez cały wieczór na niebotycznie wysokich szpilkach. Uśmiechała się do niego cały czas, kręcąc biodrami, co chwila niby przypadkowo ocierając o jego spodnie. Była taka… taka mało skomplikowana. Nie musiał zgadywać o czym myśli, co czuje. Wszystkie emocje miała zawsze wypisane na twarzy. To było takie odświeżające. Nie chowała się za żadnymi maskami nieprzystępności, za sarkazmem. I nie wylewała na niego farby, gdy chciał z nią porozmawiać.
- Gorąco mi. Chodźmy stąd. – Zarzuciła mu ręce na szyję, szepcząc na ucho. Czuł na szyi jej ciepły oddech. Przecisnęli się przez tańczący tłum i wyszli na korytarz. Nie czekając dłużej przyciągnęła go do siebie i pocałowała go namiętnie, a on przyparł ją do ściany. Zadarł jej nogi wysoko do góry, tak by mogła opleść go nimi w pasie. Dłońmi błądził po jej udach aż zahaczył o skrawek sukienki i chwilę później jedna z jego rąk znalazła się pod nią, masując jej brzuch. Nie zaprotestowała. Oderwała się jednak od niego i spojrzała głęboko w jego oczy. – Naprawdę cię lubię, Nick.
Też ją lubił. Była miła, zabawna, urocza i miała fajne cycki. Każdy by ją polubił. W odpowiedzi ponownie ją pocałował, wziął na ręce i zaniósł po schodach na górę. Otworzył pierwsze drzwi, jakie napotkali na drodze i położył ją na łóżku. Skoro ona była bardziej niż chętna to i on nie miał żadnych oporów. I nim się obejrzał zdejmował z niej sukienkę, a ona odpinała pasek od jego spodni. Ta noc zapowiadała się bardzo ciekawie.
Chyba ktoś będzie miał rano wielkiego kaca. I to nie od alkoholu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz